Byłam dziś z dziećmi na placu zabaw... Daniel słodko spał, przykryty burzowymi chmurami. Mikołajek bawił się z dziećmi. Krążył wokół nich jak satelita, podbiegał, skracał dystans, odbiegał. Dzieci bawiły się razem. A to huśtały na wielkiej huśtawce, a to zjeżdzały na zjeżdżalni, wymieniając masę słów i komunikatów. Rozumiały się i dobrze bawiły. Czytały sobie z ruchu warg, z pozycji sylwetek i rozumiały się... Mikołajek za nimi podążał. Po prostu. Czasem wchodził im w paradę. Przeszkadzał. Wtedy mówiły mu, co ma robić, gdzie stanać. Jak się poruszać, żeby dotrzymać im tempa. Robił, co mówiły. Po swojemu. Czasem zagubił się, odbiegł dalej. Potem odnajdował się, znów pragnąc być w grupie. Niczego mu nie brakowało. Wszystko rozumiał. Poruszał się w rytm tych wszystkich dziecięcych zabaw, zupełnie tak, jak trzeba. Dopasowywał i miał swoje pomysły. Nie mógł jednak ich przekazać. Brakowało mu dziś tylko jednego. Nie mówił.
Pierwszy raz zachłysnęłam się znaczeniem słowa "komunikacja" jakieś naście lat temu. Jakbym odkryła, że ziemia jest okrągła a nie płaska i że komunikacja to podstawa ludzkiego rozwoju. Zaczęłam się uczyć, co to znaczy "skutecznie komunikować". Poznałam wartość mówienia o swoich potrzebach w sposób zrozumiały. Poznałam wartość pytań w komunikacji. Poznałam znaczenie słowa "nie" i zaczęłam go używać. Zaczęłam rozumieć, jak buduje się komunikacja. Jak można ją tworzyć jednym spojrzeniem, ruchem dłoni. Jak wiele możemy wyczytać z drugiego człowieka, nawet jeśli milczy.
Ja czytam Mikołajka. Rozumiem każdy pisk i każdy ton wycia. Wiem, skąd się bierze. Tłumaczę te dźwięki. Rozumiem. Kto jeszcze zrozumie je tak dobrze? Kto będzie w stanie się ich nauczyć? Kto weźmie pod uwage to samo, co serce matki? Że Smith-Magenis, to mroczne alter ego Mikołajka, to tylko maska przykrywające moje ukochane dziecko... Że świetnie komunikuje się ze mną. (No dobra, może 'świetnie' to zbyt wiele powiedziane...)
Dużo straciliśmy na tej Mikołajkowej komunikacji - ja matka, on syn... Nasza relacja budowała się inaczej, wolniej, trudniej... Brakowało Mikołajkowego kontaktu wzrokowego, on patrzył, ale wszystko zostawało jakby w środku, brakowało jego reakcji na bodźce, w pierwszych tygodniach, czy nawet miesiącach reakcji na mnie, na matkę... A potem gaworzenia, pierwszych słów, zdań.... Było tylko wycie, mój i jego płacz z bezsilności. Dopiero od niedawna Mikołaj woła 'Mama". Jeszcze jestem nie przyzwyczajona, jeszcze nie zawsze kojarze, że to właśnie mnie woła moje dziecko...
Jak trudno żyć z dzieckiem zamkniętym za jakąś tajemniczą szybą, szybą, której nie można zbić... Można tylko czekać, aż kiedyś, przy mojej całej energii i zaangażowaniu ten mały ktoś zbije tę piekielną szybę i zacznie żyć.
nikt nie rozumie dziecka tak dobrze, jak matka...
OdpowiedzUsuńnikt...
OdpowiedzUsuńA czasem i to bywa trudne...
OdpowiedzUsuń