poniedziałek, 31 marca 2014

torcik bezglutenowy bez jajek bez kazeiny na 7 urodziny Mikołajka :-) za to z czekoladą ;)


No i stało się.
Mikołajek skończył 7 lat.
Jeszcze przed urodzinami Daniela miałam jakieś sześć podejść do biszkoptów 4xbez (gluten, kazeina, jajo, cukier), niestety, żaden mnie nie zachwycił. Jeden był twardy jak podeszwa, drugi był niesmaczny, trzeci miał zakalca, a czwarty od razu trafił do śmieci... Upiekłam nawet "blat migdałowy" wg Davisa, ale to była pomyłka. Blat rozleciał się naprawdę widowiskowo, zanim został tortem. Może dlatego, że był bez jaj ;) ale ja nie poddaję się tak od razu ;)

Doszłam do wniosku, że tort wcale nie musi być z ciasta. Może to nieco obrazoburcze podejście, ale właśnie do takich wniosków doszłam i po przeczytaniu przepisu na pistacjowe pralinki wiedziałam już, co to będzie za tort :D a może nie tort, ale torcik.

Torcik wyszedł przepyszny. Mogłabym jeść go codziennie do kawy.
Ma wysokość wraz z polewą, jeśli nie jest niezgodna z Waszą dietą, około półtora do dwóch centymetrów, ale kiedy go jesz, to naprawdę nie ma żadnego znaczenia... ;)

Co będzie potrzebne:
  • 400 gramów daktyli 
  • 200 gramów pistacji w skorupach - lepsze będą niesolone, jak nie masz niesolonych, to weź solone. Też będzie dobrze.
  • Trochę wody lub mleka waniliowego ryżowego (lub innego) lub rum w wersji dla dorosłych do namoczenia daktyli
  • 2 łyżki wiórków kokosowych (opcjonalnie, ja dodałam, ponieważ daktyle są dla mnie za słodkie i potrzebowałam przełamać słodycz)
  • łyżka inuliny 
  • polewa czekoladowa lub inny krem (ja kupiłam polewę w Lidlu (bez kazeiny, niestety z cukrem) - polewy jeszcze nie umiem robić od podstaw, ale to kwestia odległej przyszłości ;) Można kupić polewy bez cukru w sklepach bio.
  • Tortownica z odpinanym brzegiem, może przydać się też papier do tortownicy.

Jak zrobić torcik:

1. Daktyle namocz w odrobinie wody, mleka roślinnego lub rumu albo amaretto (wersja dla dorosłych) - około 2 godziny powinny wystarczyć. Płynu nalej tyle, aby daktyle "napiły się", dosłownie kilka łyżek, nie muszą "pływać". Chodzi o to, aby stały się nieco wilgotne.
2. Gdy daktyle się namaczają, obierz pistacje. Razem z Danielem, który również dzielnie obierał, potrzebowaliśmy do tego około godziny czasu. (godzina na cztery ręce).
3. W blenderze lub innym thermomixie zmiksuj daktyle oraz opcjonalnie wiórki na jednolitą masę. Dodaj łyżkę inuliny.
4. Pistacje podpraż na patelni. Muszą być suche i chrupkie. Nie dopuść do zbrązowienia.
5. Gdy pistacje ostygną, poszatkuj je nożem na małe, chrupkie, zielone kawałeczki - podczas tej czynności zapach Cię oszołomi.
6. Najlepiej ręcznie zmieszaj pistacje z masą.

7. Gotową masę wyłóż na przykrytą papierem tortownicę. Wyrównaj.
8. Schłódź torcik lodówce lub zamrażalniku (w zamrażalniku wystarczy pół godziny)
9. W kąpieli wodnej podgrzej polewę czekoladową i wylej na tort. 
10. Schłodź całość w lodówce i zostaw do przegryzienia się na kilka godzin.


Smacznego!




środa, 19 marca 2014

to już siedem lat...

Te siedem lat minęło jak sen.
W zasadzie postrzegam swoje życie przez pryzmat dwóch czasów -  przed dzieckiem i z dzieckiem.
Czas przed dzieckiem był czasem laby (choć nigdy nie był, ale to trochę jak w tym kawale o kozie ;)
Czas z Mikołajkiem jest czasem nauki.
Nigdy się tak szybko nie musiałam uczyć.
Nigdy nie musiałam wyzwalać w sobie takich pokładów kreatywności.
Nigdy też nie żyłam w większym stresie, nie tylko z powodu braku środków na rehabilitację, a po skończeniu się wszelkich zasobów i oszczędności, które zostały przeznaczone na jego leczenie, również braku środków na życie.
Nigdy nie miałam poczucia takiego oderwania od normalnego, standardowego życia.

Nauczyłam się nie przywiązywać się do rzeczy.
Nauczyłam nie uzależniać się od ludzi.
Przestałam przejmować się tym, co myślą i czy myślą.
Skupiłam się na celu, jakim stało się społeczne funkcjonowanie Mikołaja, jego rozwój.
Skupiłam się na domu, na podlewaniu rodziny... żeby była silna...

Czemu jest trudno?

Bo Mikołaj krzyczy.
Bo wpada w złość.
Bo dostaje ataków - wybuchów emocji, gdy świat nie jest po jego myśli.
Bo gdy jest niespokojny, wkoło wibrują ściany, sto razy na dzień.
Bo nie śpi w nocy.
Bo nie rozumie zakazów. Po prostu ich nie rozumie.
Bo nadal zagraża sam sobie i innym i nie można w ciągu 24 godzin po prostu wziąć na luz.
Moje ciało i umysł są w ciągłej gotowości.
Rozważam powrót do codziennej praktyki medytacji, bo czuję, jak w głowie wybuchają mi neurony.
Ze zmęczenia... Z napięcia...


Dlaczego jest łatwiej? Już łatwiej?

Bo Mikołajek zaczął się werbalnie komunikować!!!
Bo mówi, niewyraźnie, ale mówi!!!
Bo rozumie już, co to jest schemat dnia, jak się je, jak się jeździ autobusem, jak się robi siusiu. Nie umie się jeszcze samodzielnie umyć, ale potrafi umyć sam zęby, buzię i ręce.
Bo reaguje, kontaktuje się i potrafi już w stopniu minimalnym zarządzać swoimi emocjami.
Można z nim porozmawiać i różne sprawy mu wytłumaczyć.
I on je czasem już rozumie :)

W tym miejscu szczególnie dziękuję Cioci Grażynce i Ośrodkowi SOTIS. Bez pomocy, terapii i zaangażowania Cioci Grażynki i terapeutów SOTIS byłoby zupełnie inaczej... Postępy widać z dnia na dzień, szczególnie w obszarze wyciszenia się,  myślę, że ma na to wpływ również restrykcyjna dieta...

W życie Mikołajka dużo bardzo wniósł też Daniel. Uczą się od siebie wzajemnie i nie potrafią bez siebie żyć.

Moje dziecko nigdy "nie wyjdzie z gniazda". Jako matka, odczuwam z tego powodu duży spokój, że zawsze będzie blisko mnie. Nie wiem niestety, co będzie, gdy mnie zabraknie i nie potrafię przestać o tym myśleć od siedmiu długich lat...  i jak to mówi Łazariew, takie dzieci przychodzą na świat, aby ich dusza mogła odpocząć... Ale na pewno nie odpoczywają dusze matek takich dzieci...




Mikołajku, w dniu Twoich siódmych urodzin życzę Ci pięknego życia.
Mama



wtorek, 18 marca 2014

jaglane naleśniki bezglutenowe bez jaj ;) bez cukru bez dodatkowej skrobi ale za to na winie :D

Na początek muszę się pochwalić. Wreszcie po tylu latach życia opanowałam smażenie naleśników!


Zachciało mi się naleśników. Tego smaku... Wspaniałe zawsze smażył tata. Przeczytałam milion bezglutenowych przepisów. Wszystkie miały albo jakiś nabiał albo jakieś jaja albo... 
Aż koleżanki podrzuciły mi na przepis z samej gryki i wody.
Gryka mi się przejadła, więc na fali sukcesu poszłam dalej i zrobiłam naleśniki z kaszy jaglanej,
oczywiście inaczej niż w podstawowym przepisie, bo bym chyba nie była sobą :D

Składniki:

  • kasza jaglana bio 500 gramów
  • 300 ml wina białego  najlepiej spätlese, półwytrawnego czy półsłodkiego lub różowego (od jakości wina będzie też uzależniony smak naleśnika ;) /w wersji dla dzieci nie dodawaj wina/
  • 300 ml przegotowanej, filtrowanej wody
  • łyżeczka (płaska) soli himalajskiej
  • 2 łyżki  tłoczonej na zimno oliwy (dodaje smaku jagłom, które są takie, jakie są) /można, nie trzeba/
  • płaska łyżeczka kurkumy (jeśli chcesz, aby naleśniki były żółte jak kurczaczki i lekko przełamane smakiem ostrym korzennym) 
  • woda do namoczenia kaszy 
  • duuuużo czasu (kaszę przygotowujemy przynajmniej dobę wcześniej)
  • pędzelek do smarowania patelni olejem (naleśniki to lubią)
  • olej kokosowy albo inny, jaki możecie/chcecie/macie do smażenia
  • pusty kieliszek na wino
Działania w kierunku uzyskania naleśników: 

1. Zagotuj wodę i wrzątkiem zalej kaszę. Daj im chwilę, aby się lepiej poznali. To zrobi kaszy dobrze.
2. W zasadzie możesz już użyć kieliszka, tylko pamiętaj, powinno zostać 300 ml wina na jutro do ciasta :D
3. Jeśli używasz kieliszka, nalej sobie wino.
4. Kiedy woda ostygnie, wylej ją z kaszy, kaszę przepłucz aż będzie czysta woda i zalej chłodną. 
5. Kaszę odstaw na przynajmniej 24 godziny, a jeszcze lepiej na 48. Pamiętaj, że gdy jest ciepło, to proces fermentacji przebiegnie szybciej. W sumie oto chodzi. Wymieniaj wodę w kaszy i przepłucz ją co 12 godzin.
6. Podfermentowaną kaszę (będzie miała kwaskowaty zapach) dokładnie opłucz i pozwól jej się odsączyć na sitku.
7. Zmiel kaszę w blenderze na jednolitą masę. Ukwaszona lepiej się zmieli.
8. Podczas mielenia dodaj wino (o ile jeszcze jest) wodę, oliwę  i przyprawy.
Masa musi być bardzo płynna, u mnie wychodzi około 1 litra masy naleśnikowej.

Działania w kierunku usmażenia naleśników nadających się do jedzenia:

a. Będzie Ci łatwiej, jeśli zostało Ci jeszcze jakieś wino ;)

b. Rozgrzej patelnię, na której lubisz smażyć naleśniki. 
Jeśli to Twój pierwszy raz, to wybierz taką z grubym dnem lub żeliwną.

c. Rozgrzej dobrze patelnię. Ja rozgrzewam ją do czerwoności, a potem wyłączam gaz i czekam. Chodzi o to, aby rozgrzała się równomiernie, wtedy naleśniki też usmażą się równomiernie.

d. Umawiamy się, że pierwszy naleśnik się nie udaje. (Prawo Murphiego)

e. Posmaruj patelnię tłuszczem  (zrób taką cieniutką warstwę, ja robię to specjalnym pędzelkiem)

f. Gdy będzie ciepła w sam raz, to wlej ciasto łyżką wazową i przechyl patelnię, żeby się rozprowadził równomiernie.

Do tej pory było klasycznie.
A teraz będzie inaczej.

Czy jest odpowiednia temperatura smażenia poznasz po tym, że naleśnik dobrze się smaży.
Jeśli na wierzchu tworzy się gruba skorupka, to znaczy, że jest na niska temperatura smażenia. 
Jeśli się przypala spód, to za wysoka ;)

Naleśniki są bez glutenu i bez skrobi oraz bez jajek, więc mają małą elastyczność, dlatego trzeba je smażyć krótko.  Jeśli będą się smażyły za długo, wyschną i nie będą się do niczego nadawać. No może dla gołębi lub do chrupania.
Jeśli możesz, dodaj do nich ze dwa jajka, będzie lepiej ;) 


Naleśniki  i  Dżesława
Smażysz do wysmażenia na jednej stronie, a potem bardzo krótko podsmażasz na drugiej. 
Po usmażeniu nie dopuść do wysuszenia, więc ja od razu przykrywam naczynie, do którego wkładam już usmażone.
Zaraz po usmażeniu będą dość elastyczne, niestety czas im nie służy i gdy tylko wyschną, połamią się przy próbie złożenia czy zawinięcia, więc jeśli mają być "z czymś, to zrób to od razu.

Z 500 gramów kaszy wychodzi około 25 naleśników smażonych na małej patelni.

Ja lubię z nich najbardziej tortille.
A Wy? Z czym Wam zasmakują?




poniedziałek, 10 marca 2014

tęsknimy za Ciocią Grażynką i nagle skończyły się ferie...

Przepłakałam po ludzku ten i zeszły weekend.
Łzy same mi leciały i choć w każdej chwili do Cioci Grażynki mogę zadzwonić, to nie to samo.
Co rano jeszcze czekam, że przyjdzie. Ale nie przyjdzie.
Więc w tym smutnym rozstrojeniu zaczęliśmy weekend i ferie.

Ferii Mikołajek dostał tylko tydzień, ale za to to był ciężki tydzień ;) a mianowicie spędziliśmy ferie w szkole!
Tak, w szkole!
Temat szkoły to ja jeszcze szeroko opiszę, bo chyba sama założę szkołę dla takich dzieci, jak Mikołajek, ale zanim szkoła, to jeszcze ferie :-)

Przypadkiem, podczas odwiedzin jednej ze Szkół (napiszę może - kolejnej ze szkół) dostaliśmy się do projektu kompleksowej rehabilitacji. Cały tydzień ferii jeździliśmy na trwające do południa zajęcia całą rodziną, która niechętnie brała udział w zabawach metodą Weroniki Sherborne, ani Knillów... To znaczy ja i tatuś magenisiowy braliśmy udział chętnie. Niechętnie zaś Mikołajek (no tak na pół gwizdka, z autorską wersją wielu zadań) i bardzo niechętnie Daniel, który szczerze mówiąc chętniej sam by poprowadził zajęcia, a polegałby wtedy na ganianiu się po sali i krzyczeniu oraz mówieniu "Nie!".

Program jeszcze trwa i jeszcze bierzemy w nim udział. Udział w projekcie zaowocował poznaniem nowych osób o podobnych doświadczeniach i innych doświadczeniach  - ale to zawsze nowa porcja wiedzy.

Ja sama jestem pod ogromnym wrażeniem Szkoły i Osób, które ją prowadzą oraz współpracujących terapeutów. A ta szkoła to Niepubliczna Szkoła Specjalna przy Fundacji Pomocy Ludziom Niepełnosprawnym...

Prawdę mówiąc program, do którego się dostaliśmy, dał nam rodzinnie dużo frajdy i mam takie wrażenie, bardzo nas zbliżył, choć po zajęciach byłam wypompowana jak nigdy... Gdyby jeszcze kiedyś coś, to ja baaaardzo chętnie, a o poszukiwaniach szkoły dla Mikołajka to ja jeszcze napiszę... Oj napiszę...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...