niedziela, 29 kwietnia 2012

magnolie - a jednak

Z powodu niedopisania wiosny w dniach wcześniejszych magnolie przesunęły sobie w tym roku kwitnienie o 10 - 15 dni, jak poinformowała mnie pani w Ogrodzie Botanicznym. Więc się załapaliśmy!
















piątek, 27 kwietnia 2012

no dobra

Wróciłam na łono świata. Zaczęło się od odcinka na r - jak rotawirus. A to wcale rotawirus nie był, tylko inna cholera, która dopadła Mikołajka w przedszkolu, od Ani, której mamusia miała gdzieś, że Anię brzuszek bolał, pokładała się i dwa dni nie jadła, aby trzeciego zafajdać pół przedszkola. No i Mikołajek się załapał. Drugi był w kolejce Daniel, ale jakoś łagodniej. Jak już opanowałam chłopaków i sytuację, przyszła kryska na matyska. Zimne poty. Jedzenie patrzyło na mnie złowrogo. Temperatura w miarę niecodzienna, bo 39,5. Dochodziłam do siebie, obdarzona refleksją, że jeszcze w czwartek padał z nieba śnieg płatków z kwitnących rajskich jabłoni, a wczoraj już, po tygodniu mojej nieobecności na świecie, stały całe w pąkach i ani śladu po płatkach. To jest ten moment, kiedy dzień jest niebanalnie długi, światło kładzie się tak miękko, a wszystko rusza z kopyta jak szalone, żeby wreszcie zakwitnąć bzem i jaśminem.

Ominęły mnie magnolie. Następne za rok...

piątek, 20 kwietnia 2012

dzisiejszy odcinek sponsoruje literka R

R jak rotawirus.

Rotawirus wygląda tak:
 Mikołajek bawi się, skacze, czyta książeczki z tatusiem. Nagle w ciągu 5 minut jego stan się pogarsza. Dostaje biegunki, zaczyna wymiotować. Leje się przez ręce. Dziś lekarz dyżurny chciał wezwać karetkę z anestezjologiem, ale wynegocjowałam pokój. Nie można go przecież do szpitala, z jego przeciwciałami, które działają, jak cię mogę. Złapałby tam wszystko, co byłoby dostępne... No to mama mnie nauczyła, jak poić dziecko łyżeczką. Woda na łyżeczkę i do buzi. Za trzy minuty woda na łyżeczkę i do buzi. I tak cały dzień, aż się poprawi na tyle, że nie będzie zwrotów.

Jak Mikołajek miał rok, wylądowaliśmy z rotem w szpitalu. W ciągu kilku godzin tak się odwodnił, że pielęgniarki nie mogły założyć wenflonu. Przychodziły wciąż nowe z różnych oddziałów, aż w końcu było ich z dziesięć. Mikołajek krzyczał w niebogłosy, a po godzinie robienia dziur w moim dziecku powiedziałam stanowcze "dość". Wzięłam łyżeczkę i resztę nocy poiłam go łyżeczką. Minuta za minutą. Rano badania miał lepsze - elektrolity i tak dalej. Bardziej kontaktował. Udało się założyć wenflon za pierwszym razem. Był luty. Szarobury. Za oknem łyse drzewa. O nie. Żadnych szpitali.




czwartek, 19 kwietnia 2012

żaba błotna

Żaba błotna wygląda TAK:


I tak:


Uprzejmie informuję, że żaba przeżyła kontakt z Mikołajkiem.

Zdjęcia: Ciocia Grażynka przez telefon kom.




środa, 18 kwietnia 2012

dzień strażaka czyli jak Mikołajek został strażakiem

"Strażak Sam" to jest taka bajka dla dzieci, w której główny bohater jest strażakiem i bohaterem. Ratuje kotka z opresji, ludzi z pożaru, a do tego jest autorytetem społecznym w swojej mieścinie.

W Sotisie, w którym odbywa się terapia Mikołajka, stała gaśnica. Mikołajek do niej często podchodził, kusiła go. Jak ta Pytia na trójnogu rzekłam pewnego dnia, że założę się, że ją odpali...

Nie musiałam długo czekać. W międzyczasie jakiś inny mały ktoś zerwał plombę i wczoraj Mikołajek wraz z kolegą z terapii wyjął z niej zawleczkę. Bartek usłyszał słynne "Ooo!" Próbował uratować sytuację, umieszczając zawleczkę na miejscu, ale gaśnica postanowiła mieć swoje 5 minut! Rozległ się huk, wszystko pokryło się pyłem, a Mikołajek się przestraszył...

niedziela, 15 kwietnia 2012

anielski spokój

"Anielski spokój" to mógłby być tytuł sztuki. Najlepiej w trzech aktach. Albo choć w dwóch.
No więc niech będzie - "Anielski spokój" - sztuka w dwóch aktach. A trzeci, jak i pozostałe, napisze życie. Komedia - nie do końca komedia. Tragikomedia. Taka, gdzie śmiech jest przez łzy...

Co sobota, bardzo rytualnie i regularnie chodzimy z Mikołajkiem na lody. Pani Aga, neurologopeda zasugerowała nam ten pomysł, żeby Mikołajek pionizował język do trudnej dla niego sztuki mówienia. No to chodzimy, wybieramy smaki, pionizujemy, pionizujemy, pionizujemy... Może kiedyś będzie w stanie artykułować "n". Może...

Akt Pierwszy:

Idziemy na lody. Z Danielem. Jest sobota po południu. Mikołajek marudzi. Najpierw idziemy złą drogą - wg Mikołajka. Potem Mikołaj chce zboczyć na plac zabaw. Potem nie chce wyjść z placu zabaw - za każdym razem wyje, ucieka, dramatycznie zrzuca czapkę na chodnik, ludzie się gapią - standard, a jak zaczepiają, to jest jeszcze gorzej.W końcu udaje nam się dojść do cukierni. Znów coś nie tak, krzyki i ryki oraz negocjacje (niebawem będę mogła zostać negocjatorem w Policji).

Zjadł loda. Pionizował język. Ale znów coś nie tak. Ryczy. Dobra. Idziemy do domu, bo obudził się Daniel i ryczy do towarzystwa. Mamy duet. Stereo, znaczy się. Tuż przy ulicy - a musimy ją przejść, żeby wrócić do domu, zaczyna się "nasilenie objawów".
Mikołaj krzyczy. Rozpaczliwie płacze. Zrzuca czapkę. Zakładam mu czapkę. Mikołaj zrzuca czapkę. Wyrywa się. Znów zakładam mu czapkę. Robimy dwa kroki. Mikołajek wrzeszczy, krzyczy, płacze. Ucieka w przeciwną stronę. Jest zimno i wieje. Mikołajek jest bez czapki. Więc go wołam, gonię, próbuję uspokoić. Mikołajek się nie uspokaja. Zakładam mu czapkę. Zrzuca czapkę na trawnik, między psie kupy. Trochę kaszle i podczas ataku złości się spocił. Wieje zimny wiatr, a czapka jest z pewnych powodów jak widać niezakładalna... Jakoś dochodzimy do domu, z zakładaną sto razy czapką, ze zdejmowaną sto razy czapką, z wyciem na pół osiedla, krzykiem, łzami...
Jestem zmęczona, bezsilna, przerażona tym, co może być jutro... Bo co może być jutro? Jak wiadomo, jutro będzie niedziela.

Akt II
Niedziela.
Kiedyś miałam samochodowy wypadek. Słowo "kiedyś" jest dobrym słowem, bo to było chyba w roku 1998. Generalnie nic się nie stało. Dzwonię do taty, a ten mi mówi - "Teraz wsiadaj do samochodu i jedź, bo jak nie wsiądziesz teraz, to później będzie gorzej" Pomna na tę myśl złotą wsiadłam i pojechałam. Bałam się, ale pojechałam.
Ale wróćmy do dramatu. Pamiętając słowa rodziciela wzięłam dziś Mikołajka ze sobą na spacer z Danielem. Sytuacja zgoła identyczna. Znów negocjacje, znów latająca nisko czapka, znów ta kochana ciepła rączka wyrywa się, znów płacz, łzy i koniec świata.
Podobnie jak wczoraj, po powrocie zasnął niemal natychmiast.

Kurtyna.

W opisie zespołu Smith-Magenis prof Zawilska wysuwa tezę, że zmiany zachowań są generowane przez nadchodzącą nagle senność/zmęczenie nie do opanowania, charakterystyczne tylko dla zespołu... Narastające zmęczenie/senność jest związana z zaburzonym cyklem snu. (Podawaliśmy melatoninę na noc, ale nie działała). Jednak na smisiowo-magenisową senność Mikołajek ma dwie reakcje - super skupienia i spokoju (rzadziej) oraz wściekłości-złości-buntu-i-co-tam-jeszcze-przyjdzie-mu-do-głowy (częściej). Od wielu już lat - przynajmniej od czterech, wiem, że właśnie tak reaguje na zmęczenie. Ale ono występuje w bardzo różnych porach. Teraz muszę go nauczyć, aby rozpoznawał to zmęczenie na tyle wcześnie, abym ja i otaczający świat zdążył się na nie przygotować. No i jeszcze muszę go nauczyć o tym mówić...

Mam takie marzenie:
Mikołajek przychodzi do mnie i mówi: - Mamusiu... Jestem taki zmęczony... - i ziewa. (No dobra, teraz się popłakałam).


czwartek, 12 kwietnia 2012

czekoladda

Czekoladda to jest TO, szczególnie dziś, w międzynarodowy Dzień Czekolady.
Mogę ją jeść w każdej ilości i o każdej porze (dnia i nocy). A Mikołajek wprost odwrotnie. Z powodu clostridium, które miał przyjemność przeżyć we wczesnym dzieciństwie, przez 4 lata wcale nie jadł słodyczy. I nie  nauczył się - co jest dowodem naukowym w sprawie tego, że dzieci wcale nie mają jedzenia słodyczy we krwi, tylko jest to kwestią przyzwyczajenia.
Więc gdy już było można dać mu coś naprawdę słodkiego, okazało się, że czekoladę wypluwał. Oddawał ją taką rozmazaną - rozpuszczoną, a potem robił minę, tę piękną minę, jakby ktoś dał mu coś ohydnego, wstrząsał się i krzywił, jakby łyknął zepsutą brandy.
Aż pewnego lutowego dnia w zeszłym roku był łaskaw rąbnąć w przedszkolu koledze kanapkę. Nie byle jaką kanapkę - kanapkę z czekoladą! Kanapka z czekoladą skończyła się na Izbie Przyjęć szpitala na Działdowskiej. Z ostrą reakcją alergiczną. Czekoladda!!! Idę przeszukać szafki w kuchni - może coś zostało?

środa, 11 kwietnia 2012

bądź zmianą, którą chcesz widzieć w świecie...

Przeraża mnie, że już mamy 21 wiek, a rodzice nadal biją dzieci. Że raka można już leczyć, że w kosmos latać, a to, że niemowlę czuje ból, zostało ogłoszone na kongresie medycznym jako wielkie odkrycie naukowe w latach 70 ubiegłego wieku. Co więcej, udowodniono również, że płody też czują ból i to znacznie wcześniej niż w ustawowym 24 tygodniu, gdy przestają być nieczłowiekami (wg polskiego prawa np).  I że jeszcze nie uczą w szkole, że są prostsze metody skutecznego wychowania niż bicie. I że nie uczą tych metod. Kurcze, całków i macierzy uczą, a nie uczą, jak się skutecznie komunikować z bliską osobą i że przemoc w rodzinie to niespecjalnie jest skuteczna metoda budowania relacji...

I właśnie dziś, gdy próbowałam kupić Mikołajkowi buty z okazji tego, że noga mu rośnie, zobaczyłam na własne oczy 21 wiek pogrążony w mrokach średniowiecza.

Niemiecka sieciówka z butami, dział butów dla dzieci. Telewizor, w telewizorze ukochany film wszystkich chłopców "Auta", przed telewizorem dziecięca kanapa do przymierzania bucików. Na kanapie pan z rozdziawioną buzią ogląda "Auta". Obok miota się kobieta z ponad dwuletnim dzieckiem, które ma wypieki, jest śpiące albo zmęczone, może chore. Kobieta raz na jakiś czas wykrzykuje coś do pana oglądającego film. Pan coś burczy i ogląda dalej. Dziecko marudzi, potem zaczyna płakać, nie chce przymierzać butów.

"Jak się nie zamkniesz, dam ci w dupę", "Spiorę ci dupę, że popamiętasz, jak zaraz tego nie założysz" i tego typu cały repertuar. Powtarzam sobie w myślach "nie moja sprawa" i oglądam dalej buciorki dla potomka. Chłopiec wzmacnia przekaz wraz z tym, jak matka coraz bardziej dostaje szału, po czym dokładnie piętnaście centymetrów ode mnie mamusia podnosi go za rączkę i znienacka wali go w tyłek. Nie raz, nie dwa i nie delikatnie. Wali aż się kurzy. Patrzę jak oniemiała, bo naprawdę nie zasłużył.
"I czego się tak drzesz???!" - mamusia zwraca się do synka, który podczas klapsów dostał histerii.
Pęka mi serce i łamiąc swoje jedenaste przykazanie "Nie wtrącaj się" zwracam się do matki:
"Myślę, że się tak drze, bo go właśnie pani zbiła"

Kobieta jest zaskoczona, że ktoś coś ma do powiedzenia na ten temat, ale robiąc to na moich oczach uczyniła mnie świadkiem przestępstwa. Nie wiem, może jest zmęczona. Mąż zajęty filmem ma gdzieś zakupy i pomoc. Została sama z dzieckiem, które butów nie chce i się dąsa. Widocznie miała taki prosty plan, że wejdzie do sklepu, kupi synkowi buty i po sprawie, a tu się przez humory potomka rypło. Zaczyna teraz krzyczeć na mnie. Że ma prawo, że co jej zrobię, że będzie robiła, na co ma tam ochotę, na co jej wywód przerywa mąż, nie bardzo w temacie:
"Krysia, nie wtrącaj się" - (!!!!!) i ogląda dalej.

"Bije pani swoje dziecko..."

Kobieta jedzie teraz personalnie po mnie, próbuje się ze mną mierzyć wzrokiem, jak rottweiler, ale patrzę jej w oczy spokojnie.
"A jak by się pani czuła bita bez powodu na oczach innych ludzi przez najbliższą osobę?"

Tata odnajduje swoje miejsce na Ziemi.
"I czego bijesz go i tarmosisz, przestań, nie ciągaj go tak..."

Jak wychodziłam, trochę spokojniej pytała synka, jak się teraz czuje i jakie buciki by chciał.

Bądź zmianą, którą chcesz widzieć w świecie. 
Mahatma Ghandi



wtorek, 10 kwietnia 2012

Kikołaj

Jak Mikołajek był mały, to mówiłam na niego Kikołaj. Ale nie pamiętam dlaczego. W ogóle za dużo nie pamiętam. Tylko korki  na moście w drodze na rehabilitację. Niekończące się wizyty u lekarzy. Niekończącą się niepewność. Niekończącą się bezsenność. I poczucie, że pewnie jest na świecie coś, co jeszcze można zrobić, ale ja o tym nie wiem i nie mogę i że to przegapię, bo mózg dziecka jest najbardziej plastyczny na początku, a potem już coraz mniej.
Jest 22.30. Kikołaj właśnie wstał. U niego zaczyna się dzień, a ja padam na nos. Życie jest przewrotne, ale może właśnie dlatego jest takie piękne...



moje chłopaki

W świąteczny, spokojny, słoneczny poranek...


piątek, 6 kwietnia 2012

o stopach i oskarach i pomarańczach

Mikołajek śpi obok mnie na kanapie. Masuję mu stopy wg chińskiej tradycji. Chińczycy skutecznie obdzierali swoich wrogów ze skóry i sprawdzali, gdzie który narząd w ciele się kończy, znaczy gdzie unerwienie się kończy. Uczyłam się refleksoterapii bardzo krótko i tylko raz. Pani Czarownica, bo tak wyglądała, miała zniszczone, silne dłonie i przenikliwy wzrok, a też na pewno intuicję. Popatrzyła na stopy Mikołajka i powiedziała:
- Nie śpi, bo ma tu górkę, jelita też nie tego i jeszcze tu coś. Będziesz mu masowała to tyle, ile dasz radę, kochana. A tą górkę to mocno. Nawet paznokciem.

Paznokciem nie umiem. Mam coraz silniejsze dłonie i masuję tę górkę mocno. I jeszcze te jelita i jeszcze tu coś. Masuję i masuję przez wiele tygodni. Potem Mikołajek dostaje szału. Więc robię przerwę. A potem zaczynam masować znów i znów. Szczególnie tę górkę... Miłość można bowiem wyrażać na wiele sposobów.
I tak dziś widziałam film "Blask" z moim bardzo ulubionym aktorem Goeffreyem Rushem, za który to film Oskara ulubiony mój aktor dostał.  Wiedziona przeczuciem i intuicją włączyłam telewizor i zobaczywszy tytuł, pomyślałam, nie wiem, czemu, że to źle przetłumaczone "Lśnienie" Kinga, którego nie dane mi było obejrzeć. Jeszcze.
A "Lśnienie" chciałam zobaczyć z dwóch powodów - z powodu Nicolsona oraz przez zapach pomarańczy.  Tymczasem włączył się "Blask". I zamiast Nicolsona - Goeffrey, grający wybitnego australijskiego pianistę, którego swoją chorą, zaborczą, źle rozumianą miłością zniszczył ojciec. "Synku, nikt cię tak nie będzie kochal, jak ja".

o zającu, jaju i kurczaczku

W środę Mikołajek wykonał plan. Niecny plan mamy magenisiowej. Plan polegał na tym, aby w przedszkolu ozdobić styropianowego zająca, jajo i kurczaka. Plan miał na celu stymulację gustu  kolorystycznego (rozwój umiejętności poznawczych i percepcji) i prace manualne (terapia ręki).  Plan zrealizowany na 100%. Poniżej szczegóły techniczne - nieostre, a i tak cudne zdjęcia wykonane telefonem Cioci Grażynki.



punkt kontrolny

Jesteśmy po wizycie u neurologa. Mikołaj - terapia przynosi rezultaty. Jest sprawny, dużo lepiej się koncentruje i dużo z nim spokojniej. Mamy kontynuować. Daniel - do terapii (asymetria, wiotkość osiowa) DO KITU. Bardzo się nie martwię. Tylko troszeczkę. Tyle, ile w takiej  chwili wypada. Co ma być, to będzie. Pod koniec kwietnia idziemy do genetyków. Ocenią, czy Daniel jest zdrowy...

neurolog o szczepieniu

Neurolog o szczepieniach (odpowiedź na pytanie, czy szczepić i czym szczepić i kiedy szczepić):  - "Od strony neurologicznej nie widzę przeciwwskazań. Co do reszty pytań, niech się wypowie pediatra."

wtorek, 3 kwietnia 2012

dziś dominują brązy

Jak podejrzewam od połowy lutego, Daniel będzie miał brązowe oczy! Oczywiście w tej sprawie mogę się mylić, ale Mikołajowi oczka zaczęły się w tym wieku po prostu rozjaśniać, a Daniel w świetle ma ślipia w kolorze starego złota (jak na razie bardzo starego).

Jajo - jak widać



Myślałam, że pozostaniemy w temacie brązów, ale musimy zmienić odcień, ponieważ Mikołaj z terapii przyniósł dziś jajo. Jajo kurze. Ugotowane. W kolorze bardzo głębokiego brązu zahaczającego o bardzo głęboką purpurę... Naprawdę że też on wybrał ten kolor... Kolor jest mocarny, absolutnie nieświąteczny. To jest kolor dla aksamitu. Albo ostatecznie dla smoka. Ale dla świątecznego jaja? Wniósł to jajo do domu, niczym najcenniejsze precjoza.




poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Bądź jak woda – przystosowuje się do każdego naczynia, a może zniszczyć skałę...

Z okazji wczorajszego Prima Aprilis i dzisiejszego Światowego Dnia Autyzmu Mikołajek przypomniał sobie, że jest chory. Dwa razy zasikał kanapę, dwa razy krzesełko przy swoim stoliku, raz krzesło przy dużym stole, łóżko też ze dwa...

Mikołaj nie ma typowego autyzmu, w zasadzie nie jest to autyzm, a tylko jego objawy, tak zwane  zachowania ze spectrum autyzmu wczesnodziecięcego. Można śmiało powiedzieć, że jest autyzm smisiów-magenisiów.

Definicyjnie autyzm jest schorzeniem mózgu i układu nerwowego, polegającym na nieprawidłowym przetwarzaniu bodźców, w efekcie powstaje zupełnie inne rozumienie sytuacji, ale też odmienne reakcje - nieumiejętność zrozumienia emocji, objawy upośledzenia intelektualnego często przy wysokiej inteligencji, objawy upośledzenia społecznego i inne zaburzenia, np autystyk słyszy inaczej dźwięki, widzi inaczej kolory lub wszystko widzi inaczej (oko widzi tak jak u zdrowego człowieka, ale mózg odbiera to inaczej) i przetwarza po swojemu, ma zaburzenia czucia, integracji sensorycznej. Nie ogarnia rzeczywistości przez nieogarnianie układu nerwowego...Pierwszym niepokojącym objawem, choć nie zawsze, jest to, że niemowlę nie reaguje ożywieniem na widok rodzica. Aby przetrwać, buduje sobie swój bezpieczny świat, w granicach swoich możliwości (np te dzieci mają fenomenalną pamięć - smisie-magenisie też...). Inny świat, pełen stereotypii, stałych zachowań, pełnych niemocy komunikacyjnej. Zaburzenia autystyczne u ludzi dzieli się na trzy kategorie: są ci, co słyszą, czują, widzą itp ZA DUŻO (za jasno, za głośno, za mocno...), są ci, co  ZA MAŁO, są ci, co INACZEJ... W tej kategorii INACZEJ znajduje się "biały szum". Co to jest "biały szum"? Wyobraź sobie, że wieje wiatr. Uderza o okna, jest porywisty, bardzo silny, wchodzi w wywietrzniki, zakręca w nich, świszcze... To właśnie w swojej głowie słyszą ci, co mają typ INACZEJ. To dominuje każdą minutę ich życia. Objawy szumu są klasyczne - patrz Mikołaj.

Mikołaj od pierwszych miesięcy życia był jakby nieobecny. Patrzył, ale nie widział. Potem patrzył i widział, ale jakoś specjalnie na mnie nie reagował. Nie wyróżniał mnie jakoś specjalnie z otoczenia (bardziej wyróżniał tatę). Potem obserwował uważnie. Przyglądał się. Godzinami się wpatrywał. Miał takie spojrzenie prokuratora. Jak skończył 8 miesięcy zaczął zadawać sobie ból.
Rzucał się na podłogę. Potem zaczął się uderzać. (klasyczne objawy zaburzeń czucia...i białego szumu)... Badania słuchu zawsze wychodziły inaczej - trudno było zmierzyć JAK SŁYSZY. Na pewno słyszy świetnie. Każdy dźwięk do pewnego czasu budził go. Wszystkie powyższe objawy wyciszyły się po terapii!!!!!!!!!! Bardzo specjalistycznej, codziennie wielogodzinnej terapii.

Nie wiadomo, czy zniknęły.

Dziś ma problemy w relacjach społecznych, samoobsługowych, nie mówi, ale zaczyna (wyraźnie blokuje go wciąż obniżone napięcie osiowe), czasem nie czuje, że siusia (zaburzenia czucia), przestał się już przyglądać, z reaktywnego stał się coraz bardziej proaktywny. Dobrze dopasowany program terapeutyczny potrafi działać cuda. Oddanie i energia terapeutów - kolejne cuda. A wszystko dopełnia miłość rodziców... i szacunek do jego INNOŚCI.

Nauczyłam się jednego. Nie walczę z zespołem Smith-Magenis. Jestem jak woda - Jak powiedział Bruce Lee - Bądź jak woda – przystosowuje się do każdego naczynia, a może zniszczyć skałę. 
Duża to skała, ale nie tracę nadziei.

niedziela, 1 kwietnia 2012

dualizm korpuskularno falowy, czyli znów o dwóch stronach

Mój synek Mikołajek jest moim największym nauczycielem. Przez pięć lat z nim nauczyłam się więcej niż przez ostatnie trzydzieści...  Więc jak przeczytałam poniższą przypowieść, nie mogłam się oprzeć... Przypowieść porwałam od Joasi. Dziękuję Joasiu :-)

W starodawnych Chinach, w małej wiosce i w małej chatce mieszkali ojciec i syn. Posiadali jednego konia, który im pewnego dnia uciekł.
Przyszedł sąsiad i zaczął biadolić: "o je je jej! jaka strata! jakie nieszczęście!"
Na co ojciec: "szczęście? nieszczęście? kto wie?".
Za parę dni koń wrócił przyciągając ze sobą kilka koni z dzikiego stada, czym oczywiście wzbogacił ojca.
Przyszedł sąsiad: "ach, jakie szczęście!!!"
Na co ojciec: "szczęście? nieszczęście? kto wie?"
Syn próbował ujeżdżać te dzikie konie i niestety spadł z jednego z nich i złamał straszliwie nogę.
"jakie nieszczęście!!"
"szczęście? nieszczęście? kto wie?"
Za parę dni do wioski przybyły wojska królewskie by zabrać młodych mężczyzn na wielką wojnę. Syna nie wzięli, bo miał złamaną nogę ...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...