R jak rotawirus.
Rotawirus wygląda tak:
Mikołajek bawi się, skacze, czyta książeczki z tatusiem. Nagle w ciągu 5 minut jego stan się pogarsza. Dostaje biegunki, zaczyna wymiotować. Leje się przez ręce. Dziś lekarz dyżurny chciał wezwać karetkę z anestezjologiem, ale wynegocjowałam pokój. Nie można go przecież do szpitala, z jego przeciwciałami, które działają, jak cię mogę. Złapałby tam wszystko, co byłoby dostępne... No to mama mnie nauczyła, jak poić dziecko łyżeczką. Woda na łyżeczkę i do buzi. Za trzy minuty woda na łyżeczkę i do buzi. I tak cały dzień, aż się poprawi na tyle, że nie będzie zwrotów.
Jak Mikołajek miał rok, wylądowaliśmy z rotem w szpitalu. W ciągu kilku godzin tak się odwodnił, że pielęgniarki nie mogły założyć wenflonu. Przychodziły wciąż nowe z różnych oddziałów, aż w końcu było ich z dziesięć. Mikołajek krzyczał w niebogłosy, a po godzinie robienia dziur w moim dziecku powiedziałam stanowcze "dość". Wzięłam łyżeczkę i resztę nocy poiłam go łyżeczką. Minuta za minutą. Rano badania miał lepsze - elektrolity i tak dalej. Bardziej kontaktował. Udało się założyć wenflon za pierwszym razem. Był luty. Szarobury. Za oknem łyse drzewa. O nie. Żadnych szpitali.
Czy ja dobrze rozumiem? Mikołajek chory?
OdpowiedzUsuńTak...Mikołajek był chory. Potem był chory Daniel, a na koniec ja - najbardziej efektownie. A to wcale nie był rotawirus, tylko jakaś inna cholera...
OdpowiedzUsuń