środa, 22 lutego 2012

szpital na peryferiach część I

Daniel choruje. To, co Mikołaj przyniósł z przedszkola, urosło i zadomowiło się.
Z noworodkiem trzeba uważać, więc po wtorkowej wizycie lekarza zgodnie z tym,  co zlecił, pojechaliśmy z Danielem do szpitala, ale udało się na chorowanie wrócić do domu. Ufff... Jednak stare indiańskie powiedzenie brzmi - nie chwal dnia przed zachodem słońca.

Wspomnienie szpitala  nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej, a mamy z Mikołajkiem trochę takich wspomnień, choć są szpitale, które mile wspominam.

Jednym z nich jest szpital na peryferiach, na peryferiach Warszawy. W Międzylesiu.
Mikołaj ma trzy tygodnie. Właśnie wróciliśmy do domu ze szpitala na Karowej. Zaczyna być ładnie, jest już kwiecień. Robi się ciepło. Wiosna, młode listki na drzewach... Mikołajek wciąż nie umie pić inaczej niż z butelki. Przy każdym karmieniu krztusi się, sinieje... Podczas nocnego karmienia dławi się, zaczyna dziwnie oddychać. Wzywamy karetkę. Na dyżurze jest dr z Centrum Zdrowia Dziecka. Nie podoba jej się to, jak Mikołajek oddycha. Zawozi nas do Instytutu Matki i Dziecka, bo Międzylesie jest daleko, a Instytut blisko. Czas jest ważny. Mikołaja ogląda cała nocna zmiana. Lekarze zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wszyscy chcą zobaczyć noworodka z cechami dysmorfii. Wykluczają bezpośrednie zagrożenie życia. Ale dla Mikołajka nie ma tu miejsca - ani jednego wolnego łóżka.

Jest nerwowo, a z drugiej strony mam wrażenie, że nic się nie dzieje. Że tracimy czas. Dzwonią po szpitalach dziecięcych. Najbardziej im zależy na umieszczeniu Mikołajka na oddziale Patologii Noworodka w Centrum Zdrowia Dziecka. Wreszcie przychodzi wielka, gruba i sympatyczna pielęgniarka z kocykiem i zabiera mi dziecko. Mówią, że nie możemy z nim jechać i że zabierają go do Centrum Zdrowia Dziecka. Jest piąta rano. Wybiegam za karetką. Wrażenie jedyne w swoim rodzaju. Karetka odjeżdża na sygnale. Stoję pod bramą szpitala i w geście bezradności próbuję śledzić jej trasę. Jest świt. Wycie syreny dudni między budynkami. To nie przypadkowa karetka, która akurat przejechała obok. To syrena karetki, którą jedzie moje dziecko, a ja nie mogę być teraz z nim...

CDN

niedziela, 19 lutego 2012

ble....

- Ble...- tak mówi Mikołajek, kiedy musi wypić jakiś syrop albo inne świństwo.
Od tygodnia ma powody, bo prowadzimy batalię przeciwko atypowemu zapaleniu oskrzeli, a tu proszę - kolejny klops - bo do tej  pory było mało, nie?
Nie wiedziałam, że znów tak źle jest z jego przeciwciałami.
Mikołajek dostał poantybiotykowej candidy jamy ustnej i przełyku. Zachrypł i ochrypł. Trudno mu jeść. Trudno mu pić. Boli buzia, spuchł i pękł język. Boli brzuch. Boli nawet, kiedy kaszle, a kaszle, bo ma zapalenie oskrzeli... :-(
Bardzo źle śpi i nie ma humoru.
I w dodatku na kolejny tydzień musimy wstrzymać terapię... A każdy dzień terapii coś wnosi, coś znaczy, coś zmienia, w czymś pomaga...:-(:-( :-(
Wyrazy współczucia mile widziane!

10 dowodów braterskiej miłości

Pierwszy miesiąc Daniela za nami - skończył go dokładnie dziś...
 Całą ciążę zastanawiałam się, jak to będzie, gdy bracia się poznają, jak zareaguje Mikołajek i czy mu się nie pogorszą zachowania, ale na razie Mikołajek stanął na wysokości zadania. Codziennie nas zaskakuje opiekuńczością. Zaczął od smoczka, który nieużywany leży w kuchni. (Musiał go, skubany,  wypatrzeć wcześniej, wziął stołek, wszedł na niego i sapiąc i stękając, sięgnął rączką pod samą ścianę, gdzie na kuchennym blacie leżał ów smoczek.)

Dowody rzeczowe:

1. Daniel płacze - Mikołajek biegnie do niego ze smoczkiem.
2. Daniel płacze - Mikołajek biegnie z butelką (znalazł w kuchni kupioną nową butelkę tak na wszelki wypadek.)
3. Daniel płacze położony w specjalnej poduszce na kanapie - Mikołajek podbiega do niego i próbuje go podnieść, żeby go do mnie przynieść - zdążyłam dobiec!
4. Daniel leży na moich kolanach - Mikołajek przynosi kocyk. Albo tygryska - grzechotkę - to już 5.
6. Przewijamy Daniela - Mikołajek wyciąga czystą pieluchę i podaje mi.
7. Terapeutka Mikołajka śpiewa Danielowi kołysankę - Mikołajek podchodzi i po swojemu, samymi samogłoskami, śpiewa razem z Ciocią.
8. Karuzelka nad łóżeczkiem skończyła się obracać i grać - Mikołajek biegnie do niej i próbuje nakręcić.
9. Mówię, że idę z Danielem na spacer - Mikołajek biegnie do wózka i próbuje przepchnąć wózek w naszym kierunku, żebym mogła włożyć do niego Daniela.
10. To już mistrzostwo świata - kąpiemy Daniela, Mikołajek chętnie uczestniczy. Nagle wybiega z łazienki po to, aby za chwilę powrócić z żółtą gumową kaczuszką i wrzuca ją do wody Danielowi. Skąd mu przyszedł do głowy ten cudny pomysł?

Za każdym razem robimy oczy - być może Mikołajek  robi to wszystko po to, aby patrzeć na nasze zbaraniałe wyrazy twarzy? 

kwa kwa





Przypomina mi się pani pedagog specjalna z jednej z poradni, która oceniała rozwój Mikołaja. Skończyła się sesja testów i ta pani, w rzeczy samej specjalna,  mówi do mnie z zaskoczoną miną:
- Wie pani, on jest bystry!

Serio???

sobota, 18 lutego 2012

więc chodź pomaluj mój świat...

...na niebiesko.

Czyli poranek Mikołajka i niebieski kawałek kredy :-) To zawsze lepsze niż krem...lub farba (o tym wkrótce). Oprócz buzi niebieskie były też rączki i nóżki. Najlepiej wyglądał nos! Niestety na zdjęciu niewiele widać :-(









piątek, 17 lutego 2012

poznajcie koty Mikołajka

No oczywiście, że świętujemy Międzynarodowy Dzień Kota! My oraz nasze obecne i byłe koty, które mieszkają teraz gdzieś indziej oraz te, które odeszły na zawsze... Poczet Kotów z felinoterapeutycznego stada rozpoczyna Przytulanka i Ozzy. Nazywam je Moimi Urodzinowymi Kotami, bo przygarnęliśmy je w zeszłym roku w moje urodziny a pochodzą z...   facebooka. Prawdę mówiąc, na początku miałam wątpliwości czy to koty, bo chore i wychudzone wyglądały jak szczury a nie syjamy.


Przytulanka


Dokładnie rok temu znalazłam na fejsie dramatyczny apel o ratowanie dziewięciu kotów. Samotna starsza pani, u której mieszkały i początkowo się mnożyły, nagle zmarła. Rodzina ze Stanów postanowiła sprzedać pilnie mieszkanie, a koty uśpić. Przytulanka i Ozzy (Przytulanka został przy swoim imieniu, a Ozzy był w poprzednim życiu Mruczusiem) trafiły do mnie tego samego dnia. Okazało się, że mieszkały niedaleko.

Przytulanka nie ważył czterech kilo, był wycieńczony, miał rozległe zapalenie zębów i dziąseł i niewiele przeciwciał. Nie sądziłam, że przeżyje. Ratowaliśmy go trzy tygodnie. Przeżył. Stracił prawie wszystkie zęby.
Początkowo nie chciał jeść, więc karmiłam go na siłę, po jednym kawałeczku - Mikołajek asystował - choć zwykle nie wytrzymywał do końca. Karmienie Przytulanki nie różniło się wiele od karmienia Mikołajka, który nie miał odruchu łykania...


Ozzy
Jego brat Ozzy był w lepszym stanie, choć też wygłodzony i wycieńczony. Oba były tak przestraszone, że zamieszkały ku ogromnej uciesze Mikołajka u niego pod łóżkiem.  I za nic w świecie nie chciały wyjść. Potygodniu wyjęłam je na siłę, położyłam na kanapie i zaczęłam uczyć, jak żyć w innym środowisku. Była to równie mozolna praca, jak codzienne ćwiczenia Mikołajka...

Każdy kot ma inny charakter i nie ma dwóch identycznych. Przytulanka - tak nazwała go starsza pani - zawdzięcza swoje imię temu, że do wszystkich i wszystkiego się przytula. Jest miękki jak maskotka i łagodny jak baranek. Syjamy miauczą w bardzo charakterystyczny, ochrypły sposób. Miauczenie Przytulanki przypomina skowyt demona. Ulubiona rozrywka - bycie gryzionym przez brata, mycie Fidelisa (przywódcy stada).

Ozzy jest lękliwy. Boi się każdego hałasu. Nie wychodzi spod stołu w kuchni. Kiedy chce pić, miauczy w niebogłosy, aby go zanieść do misek z wodą. Jest delikatny jak panienka. Przytulanka nie da sobie w kaszę dmuchać. Ozzy niestety nie. Ulubiona rozrywka - gryzienie Przytulanki.

Biszkopty, bo tak na nie mówię, mają już 11 lat, nie wiem, jak długo z nami zostaną...

środa, 15 lutego 2012

rozważania typowo ontologiczne - natchnienie wzięłam od Moniki*


Kiedy urodził się Mikołajek, szukałam równowagi między realizacją własnych potrzeb czy obowiązków, a jego potrzebami. Prawda jest straszna i trywialna. Im szybciej zrozumie się, jak krótki jest ten czas, kiedy można być z dzieckiem tak bardzo blisko, jak krótko trwa karmienie piersią, okres noworodkowy, potem niemowlęcy i jak szybko dzieci rosną i już za chwilę, już za momencik będą się wstydziły twoich buziaków i będą wolały spędzać czas z rówieśnikami, im szybciej to zrozumiesz, tym łatwiej będzie ci przyjąć osiemnastogodzinne karmienia i czterogodzinne wycie, które już niedługo, już za momencik skończy się... I zostanie tylko wspomnienie dzieciństwa twojego dziecka - albo jako okres pełen brudnych pieluch i szczęścia, albo jako najczarniejszy scenariusz, który zrealizował się w Twoim życiu.
Znam ludzi, którzy traktują dzieci jak przedmiot, nie podmiot. Dziecko to ktoś, kto ma wykonywać polecenia, być za wszelką cenę grzeczny, a jego potrzeby są, za przeproszeniem, śmieszne. Jak ktoś mi "dobrze radzi", że mam dziecko zbyt blisko, że za długo karmię, za blisko śpię, że na coś tam pozwalam, zawsze się o kogoś takiego martwię, jaki brak rekompensuje tymi słowami...

"Oddaj dziecko do żłobka i zacznij znów żyć swoim życiem, oszukuj go wodą, nie noś na rękach, kiedy płacze, bo się przyzwyczai, nie pozwalaj spać przy piersi, nie pozwól gówniarzowi rządzić... To dziecko śpi koło ciebie????? Nie będziesz mieć czasu dla siebie, dobrze ci radzę... Trzymaj krótko..."
Matki, gdzie się podziały wasze serca????

Muszę się znów uodpornić na inne punkty widzenia...(chciałam napisać - na głupotę, na egoizm, na brak szacunku do życia i do jego przejawów, do drugiego człowieka, wreszcie do małego człowieka...)
...

 "W przeszłości zwykłem patrzeć na czas, jak gdyby był podzielony na części. Jedna część była zarezerwowana dla Joeya, inna - dla Sue, jeszcze inna - na różne prace domowe. Dopiero pozostały czas traktowałem jako swój - mogłem czytać, pisać, zajmować się pracą badawczą, pójść na spacer.

Teraz staram się już nie dzielić czasu na części. Uważam czas Joeya i Sue za swój czas. Kiedy pomagam Joeyowi w lekcjach, szukam sposobów, by traktować jego czas jako swój (...)To samo dzieje się w stosunku do Sue. Muszę powiedzieć, że teraz mam nieograniczoną ilość czasu dla siebie!"
"Cud uważności. Prosty podręcznik medytacji" Thich Nhat Hanh


 
 

wtorek, 14 lutego 2012

walę tynki

No to klops!
Mikołajek jest chory bardziej. W zeszłym tygodniu był mniej. A teraz rzęzi jak stary odkurzacz.
Więc ominęły nas walentynki w przedszkolu - dzieci sobie robią i wręczają kartki-walentynki (daję słowo za nic nie rozumiem, o co chodzi z tym świętem oprócz tego, że producenci pluszowych zabawek zacierają radośnie dłonie niczym Dibler Gardło Sobie Podrzynam)
Walentynki w przedszkolu pies trącał, ale przepadła terapia z panią Martą, a potem z panią Agą, a jutro przepadnie dogoterapia... No i same klopsy...

Więc z okazji walentynek Serce z Ziemniaka. Wyhodowane przez polskiego rolnika, zakupione we francuskim hipermarkecie i znalezione przez mojego męża. Oraz opatrzone cudnym komentarzem Mikołajka - OOOooo!

Serce z Ziemniaka :-)



żółw czyli postępy w terapii ręki

Mikołajek urodził się z zaciśniętymi piąstkami. I miał takie bardzo, bardzo długo, o wiele za długo.
Powinien od urodzenia otwierać paluszki, ale nie otwierał. Niewielu lekarzy to zauważyło, a fizjoterapeuci też jakoś opieszale reagowali na te piąstki, zamiast od razu regulować i harmonizować to nieprawidłowe napięcie mięśniowe. Bo Mikołajek miał nieprawidłowe napięcie mięśniowe - hipotonia osiowa - czyli obniżone napięcie od buzi w dół aż do brzuszka i wzmożone na rączkach i nóżkach. Oprócz tego rączki urodziły się inne niż u zdrowych dzieci. Nie tylko bardziej napięte, ale również źle zbudowane - inaczej. I dlatego trudniej mu trzymać kubek, łyżkę, kredkę...
Na szczęście nie żyjemy w Średniowieczu, wiemy już jak można różne rzeczy kształtować terapią, codziennym specjalnym bodźcowaniem, ćwiczeniami, ćwiczeniami, ćwiczeniami.

Mikołajek dziś już potrafi trzymać kubek, widelec, kredkę...
Przez te trudności rysowanie nigdy go jakość nie ciągnęło. Chyba, żeby zabrać mamie długopis i zrobić ślady w kalendarzu, albo na ważnych dokumentach.Wtedy to zupełnie coś innego.

No to wałkujemy to rysowanie. Kupiłam flamastry, żeby było mu wygodniej i żeby się nie zniechęcał, kupiłam specjalne kredki... Ćwiczymy prawidłowy chwyt. Praktyczne używanie rączek.
I tak powstał żółw, podczas terapii. Pierwszy dowód na to, że motoryka mała - praca rąk jest do opanowania. Żółw w wykonaniu Mikołaja to wcale nie formacja bojowa rzymian. To rysunek z obrysem. Mikołajek przy pomocy terapeutki Marty zmieścił się w konturach :-) Jestem z niego dumna, to niezwykle ważny żółw!

Mikołajek pokolorował żółwia w zasadzie nie wychodząc poza obrys!

        Twórczość własna przez duże T - najwygodniej rysuje się flamastrem...  Reszta rysunku została na stoliczku - skończyła się kartka.

czwartek, 9 lutego 2012

los superbohaterów

Jak każdy superbohater - Ben 10 - bohater fimów dla młodocianych, to osobnik wyjątkowy. Na tyle wyjątkowy, że Mikołajek jest jego gorącym fanem.
Dla mniej wtajemniczonych w przygody Ben 10 - Ben to zwykły wnuczek niezwykłego dziadka. Podczas biwaku w lesie oddala się od przyczepy campingowej i trafia na Omnitrix (oraz kosmiczną zawieruchę). Omnitrix to taki kosmiczny gadżet w formie zegarka, który zamienia Ben 10 w kosmiczne stwory potwory, dzięki którym Ben 10 ratuje co odcinek świat. Wystarczy uderzyć w niego dłonią i wymówić nazwę stwora potwora, w którego teraz ma się Ben zamienić.

Przedszkole Mikołajka ogłosiło dwa tygodnie temu, że jutro będzie przebierańcowy bal. Temat przewodni - kosmos! Wow! Temat mnie wstępnie poraził i skazał na kreatywność. Za co by tu przebrać dziecko? Za słoneczko albo za księżyc albo ufoludka, ostatecznie za teleskop Hubble, ale akurat w sieci nie było do kupienia żadnych ufoludków, teleskopów oraz rakiet czy sputników. Ewentualnie Lordy Vadery albo Luki Skywalkery ale bardzo drogie i bez mieczy świetlnych - do kupienia osobno. Poza tym wszystkie za duże!!! Zdesperowana chciałam go już przebrać za pirata - można kupić w każdym sklepie - mógłby udawać kosmicznego pirata, albo za aniołka - były nawet z różowymi piórkami - ostatecznie aniołki mają blisko do kosmosu, ale w końcu dostałam oświecenia! Ben 10 i jego kosmiczne stwory!!!

Szukałam całą niedzielę i znalazłam na allegro kostium jednego ze stworów Ben 10 - Inferno. Do tego w  sklepie z zabawkami Omnitrix puszczający hologramy wybranych stworów... (teraz można kupić naprawdę wszystko)
A Mikołajek - co za niespodzianka - wczoraj wieczorem zaliczył solidnego pawia kosmosu*...
Praliście kiedyś tapicerowane krzesło? Do tego podłoga, stół, a na nim obrus, cały Mikołaj wraz z rzęsami...
Wyrok zapadł rano po przyjeździe lekarza - grypa żołądkowa.
Ben 10 - Mikołajek Inferno pokonany przez wirusa. Przygoda jak nie wiem.

Strój Inferno



*Paw Kosmosu - bohater serialu "W Królestwie Kalendarza", ptak podróżujący w czasie i przestrzeni - i oczywiście w kosmosie!!!

poniedziałek, 6 lutego 2012

szczotka pasta kubek dynamitu...

Mikołajek myje zęby. Wygląda to jak pranie kota. Od razu przypomina się kawał, który opowiadał mi tata w dzieciństwie:

Siedzi baca nad strumieniem i pierze w nim przeraźliwie miauczącego kota.
- Baco, kotów się nie pierze - zwraca mu delikatnie uwagę przechodzący turysta.
- A co wy tam wicie - lekceważąco macha ręką baca.
Po kilku godzinach turysta znowu przechodzi koło tego samego strumienia. Siedzi nad nim markotny baca, a obok leży nieżywy kot.
- A nie mówiłem, baco, że kotów się nie pierze! - nie wytrzymuje turysta.
- Pierze się, pierze! Ino nie wyżyma!

A Mikołajek podczas mycia zębów wije się i wyje jak wykręcany, wyżymany, odwirowywany...  Odwraca buzię, chowa się.  Krzyczy, płacze, bije siebie i nas, rzuca szczoteczką, wyciska pastę... Ucieka z łazienki... I tak dwa razy dziennie. Musimy mu myć zęby.  Rok temu w grudniu miał zabieg sanacji jamy ustnej - musieliśmy usunąć mu większość zębów przez wszystkie zaburzenia związane z napięciem mięśniowym jamy ustnej, nadwrażliwością jamy ustnej i trudności z myciem bez współpracy Mikołajka - trudno myć zęby komuś, kto ma zaciśnięte usta. Okazało się, że także z powodu niewystarczającej liczby przeciwciał, które oprócz pasty do zębów również mają wpływ na zdrowie zębów.
Mikołaj miał chore prawie wszystkie zęby! Większość do wyrwania! Zabieg odbył się w znieczuleniu ogólnym. Miałam dużego stracha. Anestezjolog nas uprzedzał, że z powodu wcześniejszej wiotkości krtani i obniżonego napięcia mięśniowego, a także nieprzewidzianych rzeczy związanych z chorobą mogło się skończyć respiratorem, kłopotami z oddychaniem, z wybudzeniem... Wszystko w środku mi się trzęsło i nie ukrywałam zdenerwowania.

Ale wybudził się bez problemu. A potem dostał takiego szału, że trzymaliśmy go we dwójkę na sali pooperacyjnej, gdzie normalnie nie mają wstępu rodzice. Bał się, był przerażony. Uspokoił się po drugim zastrzyku relanium, ale jeszcze przez sen bał się i awanturował...

Pamiętam rozmowę z bardzo młodą pielęgniarką z sali, która, patrząc na nasze dziecko oraz na dziecko z zespołem Downa naszej koleżanki (zupełny przypadek) leżące po operacji dwa łóżeczka dalej, powiedziała coś w stylu "po co rodzić takie dzieci" ?
Spojrzeliśmy z Bartkiem na siebie.
Więc co? Uśpić?  Ale żadne słowa nie występują bez kontekstu, chwilę później opowiedziała nam swoją historię, że jej kuzynka zmarła w wyniku choroby płodu, nikt nie wiedział co jej jest, nie umieli jej uratować. Ta dziewczyna była pełna strachu, bólu i gniewu. Nie rozumiała naszego spokoju i tego, że jakoś odnaleźliśmy się w tym smutnym świecie. I chcecie mieć drugie dziecko? - pytała z niedowierzaniem.
A Mikołajek po relanium w końcu się obudził i pojechaliśmy do domu. W Centrum Zdrowia Dziecka nie chcieli nas dłużej trzymać.

sobota, 4 lutego 2012

łatwiej kijek pocienkować, niż go później pogrubasić czy jakoś tak

A rzecz dotyczy nocnych wypraw Mikołajka po mieszkaniu, eksploracji nocnego świata, mikołajkowych nocnych znaleziskach absolutnie po ciemku oraz porannych odkryciach domowników, nie zawsze przyjemnych.

Mechanizm bezsenności u Mikołajka jest nieznany. Niby zostało zbadane, że brak genu AR1I powoduje brak białka, co to buduje dość ogólnie mówiąc neurony i inne elementy układu nerwowego, że jest odwrócony cykl melatoniny. Że w dzień jest jej więcej niż w nocy. Że cykl dobowy przez to jest zakłócony. Że mózg właściwie nie wypoczywa (na pewno nasz, bo jesteśmy budzeni w nocy wielokrotnie, a Mikołajek jest na nogach od 4 - 5 rano). Podawanie melatoniny w ilości przekraczającej dawki dla dorosłych eksperymentują rodzice Smisiów - Magenisiów w USA. My zatrzymaliśmy się na 4mg - skutek żaden.

Więc w związku z bezsennością Mikołaj w nocy znalazł tubkę kremu do rąk i ją wycisnął prawie do końca oraz tubkę maści i też ja wycisnął. Całkowicie. Na kanapę. Na dywan. Na piżamkę. Na rączki. Na buzię. Na nóżki. Na wszystko dookoła... Mimo starań nie udało mu się włożyć nadmiaru kremu z powrotem do tubki. Maści też nie. A wszystko dlatego, że od kiedy zaczęły się mrozy, smaruję mu przed wyjściem do przedszkola rączki i buzię kremem albo maścią.

To jest właśnie mikołajkowy sposób na samodzielność ;-)

czwartek, 2 lutego 2012

Kot w pustym mieszkaniu...

Dawno, dawno temu,  gdy byłam w klasie pierwszej liceum, pani od polskiego - czyli nasza wychowawczyni klasy o profilu humanistycznym kazała nam przygotować gazetkę ścienną, tak na dzień dobry. O poetach polskich. Moje koleżanki przygotowały gazetkę. Na pierwszym miejscu dumnie wisiał portret naszej Noblistki. Koleżanki podpisały go "Wiesława Szymborska". Nie pamiętam, czy to młodzieńcze wykroczenie przeciwko wartościom narodowym skończyło się pałą dla całej klasy, ale ja do końca życia zapamiętam to niezwykłe imię nawiązujące do mojej ukochanej rzeki, w której bliskim sąsiedztwie urodziły się ja i moje dzieci... A potem okazało się, że niezwykłe imię nosiła niezwykła osoba, której zabraknie...

W tym smutnym dniu został "Kot w pustym mieszkaniu"... Nic bardziej wymownego...

Wisława Szymborska

Kot w pustym mieszkaniu

Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...