Mikołajek myje zęby. Wygląda to jak pranie kota. Od razu przypomina się kawał, który opowiadał mi tata w dzieciństwie:
Siedzi baca nad strumieniem i pierze w nim przeraźliwie miauczącego kota.
- Baco, kotów się nie pierze - zwraca mu delikatnie uwagę przechodzący turysta.
- A co wy tam wicie - lekceważąco macha ręką baca.
Po kilku godzinach turysta znowu przechodzi koło tego samego strumienia. Siedzi nad nim markotny baca, a obok leży nieżywy kot.
- A nie mówiłem, baco, że kotów się nie pierze! - nie wytrzymuje turysta.
- Pierze się, pierze! Ino nie wyżyma!
A Mikołajek podczas mycia zębów wije się i wyje jak wykręcany, wyżymany, odwirowywany... Odwraca buzię, chowa się. Krzyczy, płacze, bije siebie i nas, rzuca szczoteczką, wyciska pastę... Ucieka z łazienki... I tak dwa razy dziennie. Musimy mu myć zęby. Rok temu w grudniu miał zabieg sanacji jamy ustnej - musieliśmy usunąć mu większość zębów przez wszystkie zaburzenia związane z napięciem mięśniowym jamy ustnej, nadwrażliwością jamy ustnej i trudności z myciem bez współpracy Mikołajka - trudno myć zęby komuś, kto ma zaciśnięte usta. Okazało się, że także z powodu niewystarczającej liczby przeciwciał, które oprócz pasty do zębów również mają wpływ na zdrowie zębów.
Mikołaj miał chore prawie wszystkie zęby! Większość do wyrwania! Zabieg odbył się w znieczuleniu ogólnym. Miałam dużego stracha. Anestezjolog nas uprzedzał, że z powodu wcześniejszej wiotkości krtani i obniżonego napięcia mięśniowego, a także nieprzewidzianych rzeczy związanych z chorobą mogło się skończyć respiratorem, kłopotami z oddychaniem, z wybudzeniem... Wszystko w środku mi się trzęsło i nie ukrywałam zdenerwowania.
Ale wybudził się bez problemu. A potem dostał takiego szału, że trzymaliśmy go we dwójkę na sali pooperacyjnej, gdzie normalnie nie mają wstępu rodzice. Bał się, był przerażony. Uspokoił się po drugim zastrzyku relanium, ale jeszcze przez sen bał się i awanturował...
Pamiętam rozmowę z bardzo młodą pielęgniarką z sali, która, patrząc na nasze dziecko oraz na dziecko z zespołem Downa naszej koleżanki (zupełny przypadek) leżące po operacji dwa łóżeczka dalej, powiedziała coś w stylu "po co rodzić takie dzieci" ?
Spojrzeliśmy z Bartkiem na siebie.
Więc co? Uśpić? Ale żadne słowa nie występują bez kontekstu, chwilę później opowiedziała nam swoją historię, że jej kuzynka zmarła w wyniku choroby płodu, nikt nie wiedział co jej jest, nie umieli jej uratować. Ta dziewczyna była pełna strachu, bólu i gniewu. Nie rozumiała naszego spokoju i tego, że jakoś odnaleźliśmy się w tym smutnym świecie. I chcecie mieć drugie dziecko? - pytała z niedowierzaniem.
A Mikołajek po relanium w końcu się obudził i pojechaliśmy do domu. W Centrum Zdrowia Dziecka nie chcieli nas dłużej trzymać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz