Nowa perspektywa. Zabrzmiało nieco filozoficznie. A będzie, jak zwykle, o życiu. O naszym codziennym życiu. Jeszcze kilka dni temu wydawało mi się, że zamknęła się przede mną przyszłość. Że nic już się nie zmieni. Że Mikołajek będzie do końca życia nieuleczalnie chory w ten swój oderwany od rzeczywistości, nieżyciowy, destrukcyjny sposób. I przy całym uroku życia z Mikołajkiem, na skutek jego wycia, krzyków, buntu w sprawie jedzenia, ubierania, picia, spania, sikania, niebudzenia Daniela i ogólnie życia na zwykły sposób - a nie na sposób Mikołajka oraz generowanych przy okazji decybeli, byłam gotowa sama wejść w kokon jak jedwabnik i zniknąć.
Zniknąć ze świata. Zaszyć się z dziećmi w domu i samotnie znosić ilość decybeli i Mikołajkowe awantury. Nie kontaktować się ludźmi - którzy w więkoszści i tak się nie kontaktują. Nie współistnieć z nimi w życiu, w zawodzie, w sklepie, a jeśli już w sklepie, to w ciemnych okularach i ewentualnie w kaputrze. Doła miałam. Na skutek męczących wakacji oraz gwałtownego zanurzenia w nowej rzeczywistości nowego porządku /zmiana przedszkola/. Dziś jednak nabrałam nowej, dłuższy czas nie widzianej perspektywy, a w związku z tym - nadziei... Nadzieja matką głupich, jak powiadają ci bardzo mądrzy. Ale co tam. Odblokował mi się meridian serca i złe myśli mnie opuściły. Na pewno nie na zawsze. Grunt, że dziś.
A to dlatego, że w czwartek spotkaliśmy się z nowym terapeutą prowadzącym Mikołajka. I że będziemy wprowadzać nowe, inne sposoby reagowania na wyjąco-niszczącą komunikację naszego synka. Na razie jeszcze nie wiem, jak to będzie i co to będzie. Ale ZNÓW daje mi nadzieję...
powodzenia :) trzymam kciuki! Nadzieja umiera ostatnia ;)
OdpowiedzUsuńu mnie coś za często ostatnio... ale widać, i takie beznadzieje trzeba mieć za sobą...
UsuńTrzymamy kciuki! I serdecznie Was pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękujemy i za Was też trzymamy. Czytałam, że jest za co... Pozdrawiamy!
Usuń