Musieliśmy zmienić przedszkole. Tamto było pod domem. Blisko. Bardzo blisko. Było od rana do wieczora. 10 godzin, gdyby ktoś ostatecznie się uparł. Było integracyjne. Ale było ZUE. Integracyjne tylko z nazwy. Nie miało nawet podjazdu dla wózków! Tylko wielki schod, który musiałam pokonywać, jak Giewont. I choć to ZUE przedszkole przyjęło nas, gdy nikt inny nie chciał nas przyjąć, i wykazało się sercem i dobrą wolą w podejściu do Mikołajka, to jednak nie było dla Mikołajka. Ani dla innych chorych dzieci. Chore dzieci stały tam w kącie za ZUE zachowanie (bo nie zachowywały się tak, jak zdrowe dzieci). Promowało się wolność osobistą zdrowych dzieci. Przedszkole nie uczyło integracji w mądry, skuteczny sposób. Nie tworzyło planów terapii. Zdrowe dzieci robiły, co chciały w myśl krzywo pojętej metody wg Montessori, która w rzeczywistości polega na czymś zgoła innym. Chore dzieci robiły, co mogły, ale nigdy nie dorównały zdrowym. Za inność obrywały od zdrowych. Podobno jesteśmy wyższym gatunkiem. Nie jesteśmy wronami, które rozdziobują papużkę falistą, bo nie jest jak one...
Dzieci chodziły z glutem do pasa, jeśli jakieś akurat miało katar, albo z brudną pupą, bo promowało się samodzielność. I prawo do podejmowania własnych wyborów. Z resztą relacja ilości pań do dzieci też pozostawiała wiele do życzenia, mimo ich często dobrych chęci. Mimo tych wszystkich przeciwności Mikołajek na pewno skorzystał. Obył się, otrzaskał. Jego bezpieczeństwa pilnował terapeuta - cień. Ale sprawy się pokomplikowały. Miałam coraz więcej wątpliwości. Bałam się o Mikołajka. Jak każdej matce na świecie, najbardziej zależało mi na tym, żeby miejsce, gdzie spędza tyle czasu, odpowiadało jego potrzebom. A nie odpowiadało, mimo serca i zaangażowania niektórych osób. Dla mnie moje dziecko jest skarbem. Dla innych - niepełnosprawnym, ograniczonym w wyrażeniu siebie dzieciakiem, żyjącym we własnym świecie, który to świat jest interesujący tylko dla mnie. Nie chciałam, żeby moje dziecko doznało jakiejkolwiek krzywdy.
I wtedy zapytałam Wszechświat, czy to na pewno jedyne miejsce na Ziemi, gdzie może chodzić Mikołajek bo musi gdzieś chodzić, gdzieś się społecznie rozwijać, gdzieś w zorganizowany sposób łapać kontakt z rówieśnikami. A Wszechświat odpowiedział bardzo szybko, bo sprawa była pilna. Szeptał już o tym wcześniej, ale ja jeszcze wtedy nie pytałam, bo sprawy wyglądały inaczej.
Pierwszy Dzień W Nowym Przedszkolu dla Dzieci Takich Jak Mikołajek podobno przebiegł radośnie. Panie mówiły, że był zadowolony, aktywny i absolutnie niedysfunkcyjny. Obiecałam Paniom, że wszystko jeszcze przed nimi. Nie miał żadnej kary. Bo w tym przedszkolu nie ma kar. Jest tylko czas, żeby się uspokoić. A potem ewentualnie rozmowa. Krótka. Na określonych zasadach. Nieprzypadkowa. A ilość Pań jest wystarczająca dla małej grupki dzieci.
Są też wady. Trzeba dojechać. Niby nie daleko, ale też nie blisko, choć oczywiście mogłoby być dalej - np na Księżycu. No i nie dają tego za darmo. Trzeba trochę zapłacić. I godziny - od 13.00 do 18.00. A wcześniej... Mikołajek będzie dokazywał w domu. Ale ja już mu coś wymyślę!
Tu Panie są przygotowane do pracy z dziećmi takimi jak on. Nie wpadają w złość. Nie są bezsilne. Nie boją się. Nie unikają odpowiedzialności, a jedyną ich metodą pracy nie jest wysłanie dziecka do kąta lub izolacja - tej metody nie stosują, bo wiedzą, że tak tworzą się kolejne zaburzenia. Pracują wg opracowywanego comiesięcznego planu terapii, z uwzględnieniem wszystkich potrzeb dziecka, ograniczeń i potencjału. A dzieci... Są tak samo jak on trudne. Zaburzone na całej linii. Jak Mikołajek. Często absolutnie normalne. Często absolutnie inne, wycofane, nadreaktywne, nieadekwatne, rozkojarzone, nieobecne, krzyczące, przyglądające się, milczące...
Przestało mi wreszcie dokuczać to coś tam gdzieś we mnie w środku, że coś złego dzieje się mojemu dziecku za moimi plecami. To wielka ulga. Bo to był wielki ciężar.
Co nam ta zmiana przyniesie? Zobaczymy... Coś się kończy. Coś się zaczyna.
Szkoda, że to przedszkole w takich godzinach, ale z drugiej strony lepiej takie niż stare...Trzymam kciuki:)
OdpowiedzUsuńDzięki Aniu :-)
Usuń