Schemat ten sam od lat. Kwitną i pachną lipy. Koniec roku szkolnego. Uwolniona energia wolności. Koniec porannego kieratu wstawania do szkoły - lecz tylko dla nielicznych, tych, co do szkoły chodzą. Coś się kończy, coś się zaczyna. A zaczyna się lato. Błogosławiony i mile wspominany czas gorącej laby, rozpuszczających się za szybko lodów i ciepłych, jasnych wieczorów na pomostach jezior i molach mórz... Krótkie grzywki przystrzyżonych trawników miło drapią w pięty, lecz tylko tych, co mają prywatne trawniki. My nie mamy. Nas nie drapią. My mamy koniec roku w przedszkolu oraz do podjęcia trudną decyzję. A decyzja sama się podjąć nie chce...
Koniec roku przedszkolnego. Oficjalne i nie mniej uroczyste zakończenie roku było w zeszły czwartek. Panie przedszkolanki zorganizowały akademię dla rodziców. Przejęte dzieci stały w przestraszonym rządku i śpiewały piosenki po polsku i angielsku, wraz ze specjalnie dopasowaną choreografią. (Cuuuudo!) Mikołajek tradycyjnie jako to na takich akademiach, a nie była to jego pierwsza, udawał, że śpiewa. Otwierał buzię i układał usta, jakby śpiewał, dla niepoznaki, albo żeby się z tłumu nie wyróżniać, zerkając raz na jakiś czas, czy tata patrzy. Bo tata był od początku, a mama nie. Bo mama się spóźniła. Bo mama była u specjalnego pana doktora od snu, który być może Mikołajkowy sen naprawi. A potem złamała około dwóch tysięcy przepisów, aby jednak na akademię zdążyć...
Weszłam akurat, gdy leciała ulubiona piosenka Mikołajka "szubiduba". Mikołajek zobaczył, że jestem, potem spojrzał na tatę i w ryk. Sprawnie opuścił scenę i wbiegł w publiczność prosto do tatusia. Historia powtórzyła się jeszcze trzy razy. W końcu jedna z mam podeszła do mnie i teatralnym szeptem wydusiła z siebie: może tam pani stanie za nim na tej scenie? Moje pełne wyrozumiałości spojrzenie zatrzymało jej ochotę na dodanie czegoś jeszcze. Ale nie mogła się powstrzymać i po chwili znów próbowała mi powiedzieć, co powinnam zrobić, aby syn się uspokoił i przestał z wyciem wpadać w publiczność. Kurcze, jesteśmy w tym przedszkolu integracyjnym, czy nie????
W końcu wzięłam ją na stronę i zamiast powiedzieć, żeby spadała i zajęła się swoją progenitura, wyjaśniłam jej, że to nie o mnie tu chodzi i że naprawdę z mężem wiemy, co w takich sytuacjach robić. I panie przedszkolanki też. Wolałam oglądać występ niż gadać z tą kobietą. I tłumaczyć, na co Mikołajek jest chory. Że Mikołajek tak emocjonalnie reaguje na obecność tatusia, że to jest jego wzór, że on za nim szaleje i że tak okazuje duże emocje, które się w nim nie mieszczą. I że nie będę łamać zasad akademii - rodzice na widowni - dzieci na scenie
i do czego taki podział służy. Że dzieci oswajają dzięki temu swoje
emocje. Że czegoś się uczą. Że stają się bardziej samodzielne, nawet
jeśli od czasu do czasu latają w te i nazad między sceną a skrępowanymi
rodzicami. I że panie przedszkolanki nad wszystkim naprawdę panują! I mama magenisowa też! Ale na szczęście akademia szybko się skończyła i już dłużej nie musiałam patrzeć na wysiłki dopasowania na siłę Mikołajka do wszystkich innych zdrowych dzieci w przedszkolu integracyjnym.
A lipy jeszcze pachną i jeszcze jest zielono, bo już za chwileczkę, już za momencik przyjdzie mój ukochany żółty sierpień. Coś się kończy, coś się zaczyna, jak napisał poeta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz