Siedzimy w domu z Danielem i Mikołajkiem. Jest dobrze mieć ich obu przy sobie, ale zaraz ospa się skończy... i wrócą znów dni pełne terapii i zmęczenia dziecka. Mikołajka już trochę w domu roznosi, ale jednak coraz lepiej można się z nim dogadać, więc rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy. Żeby, jak czegoś chce, nie wył. Żeby powiedział, o co chodzi, zamiast najpierw płakać. Żeby pytał o pozwolenie, zanim coś zrobi, coś ruszy, coś zepsuje, czegoś dotknie, co ma szanse od patrzenia się rozsypać... Żeby nosił skarpetki i nie latał goły, gdy akurat najdzie go ochota. Lekarstwo działa, tylko dwie ospy rozdrapane, w nocy, przez sen, odruchowo. To mi daje nadzieję, że gdyby znów kiedyś jakiś strupek lub strup, to od razu trzeba podać ten syrop, cokolwiek to jest. Naczytałam się o dzieciach ze Smith-Magenis z martwicą tkanek po drapaniu, związywanych, żeby nie drapały bardziej. Drapanie przeżyliśmy już jak miał dwa lub trzy lata... Nie związywaliśmy. Dwa miesiące leczenia zadrapanej stopy... 3 centymetry sączącej się, rozdrapywanej rany... W końcu udało się odwrócić jego uwagę, bandaż na nodze został. (Było gorące lato, a Mikołajek biegał w seledynowych cieniutkich rajstopkach dla dziewczynek, ale tylko ich nie był w stanie zdjąć, aby dobrać się do opatrunku...)
W każdym razie... ospa się kończy i zaraz wróci normalny, pospieszny rytm, gdzie moje dziecko ma 30 godzin terapii w tygodniu, a ja - całą resztę godzin do wyciszania jego skołatanych chorobą emocji... Tak mało przez to godzin mamy razem, on - pracuje nad swoją przyszłością, ja - wyciszam go, gdy wraca. A zdarza się, że się mijamy, bo życie... praca, jeść trzeba.
A potem, gdy zaśnie, siadam do zajęcia, które kocham, palce biegną rozpędzone po klawiszach mojego malutkiego komputera, niezależnie od tego, czy piszę właśnie projekt czy wpis na bloga... Ach... Gdybyśmy mogli spędzać razem więcej dni, więcej godzin, więcej minut opartych na jego spokojnej kontemplacji świata... gdy nie rozrywa go coś od wewnątrz, gdy nie panikuje, gdy nie krzyczy, nie złości się, tylko jest tym prawdziwym uśmiechniętym, skoncentrowanym sobą, który nieproszony przynosi mi kapcie i okulary, a potem daje soczystego, często jeszcze z resztkami obiadu, buziaka prosto w czoło!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz