niedziela, 21 października 2012
spacer skąpany w słońcu
Czekałam cały tydzień. Od soboty. I weekend z Mikołajkiem nastąpił. Więc uzbrojona w przeciwsłoneczne okulary wzięłam Synków i poszliśmy na spacer. W promieniach słońca. W zapachach jesieni. W dźwiękach podrygującego ostatkiem sił końca tego okresu, po którym spadnie śnieg i czas zatoczy koło. Ale na razie na trawnikach jeszcze dywan liści, w które można wpaść radośnie. Jeszcze chuśtawki nie chłodzą pupy. Jeszcze piasek w piaskownicach niezamarźnięty... Mikołajek chce na plac zabaw. Daniel leży w wózku i ogląda jesienne niebo, które niczym nie różni się od lipcowego. Jest zaskakująco spokojny. Mikołajek niecierpliwie pokazuje palcem miejscem, dokąd się wybieramy. To plac zabaw na podwórku szkolnym, obok boiska, gdzie starsze od Mikołajka chłopaki grają w piłkę. Więc śmieje się i cieszy, bo na tym placu zabaw jest ciuchcia. Idziemy bieżnią. Piłka na boisku uderza z hukiem o ogrodzenie. Mikołajek przygląda się chłopcom. Ja przyglądam się Mikołajkowi. Zastanawiam się, czy i on kiedyś będzie grał z chłopcami w piłkę... Ale idziemy. Słońce grzeje. Z pobliskich działek dochodzą zapachy ostatniego przedzimowego grilla, bo zaraz nadejdzie listopad, a grill w listopadzie? Koło ogrodzenia rosną czerwone maliny. Zjadłabym jedną... Mikołajek zwiedza zabawki. Odwiedza chuśtawki, piaskownicę, jedną zjeżdzalnię, ciuchcię... Trochę się nudzi, bo jest sam. Nie ma tu innych dzieci. Z Danielem grzejemy się w jesiennym słońcu. Mikołajek odkrywa drugą furtkę prowadzącą na ten plac, co ochoczo komunikuje, niczym Pomysłowy Dobromir. Myślę sobie, że to są tylko chwile, a jakie piękne. Łapię więc tę chwilę i robię w głowie duże zdjęcie. Skąpanego w słońcu, grzejącego się jak kot Daniela, szczęśliwego Mikołajka, który odkrył właśnie drugą furtkę na plac zabaw ze swoim - Acha! i mnie, uśmiechniętą, ugrzaną od słońca, rozpromienioną od kolorów, szczęśliwą w tej jednej chwili za wszystkie czasy z każdej minuty, ba - sekundy spędzonej z Synkami... Rozpromienionymi Synkami. Chwilo trwaj! - myślę z jakąś trwogą. Chwilo, trwaj... I właśnie wtedy Mikołajek zjeżdża z drugiej zjeżdżalni. Prosto w kałużę z wodą. Mokre spodnie. Zimny wiatr. Szybkie równanie w głowie. Zarządzam odwrót. Ryki krzyki niedowierzanie. Zamykam oczy. Pod powiekami fotka. Czerwone maliny za ogrodzeniem, Mikołaj odkrywa furtkę - Acha! Daniel mruży oczy od słońca...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uuuuuu...A do domu było blisko? Oby tak. Eh...Jak nie urok to...przemarsz wojsk. Matka to się nawet słońcem nacieszyć nie może:P I czego tam ta kałuża chciała???!!!!
OdpowiedzUsuńTa kałuża nam chciała powiedzieć, co by się tak nie zachwycać, tylko do prawdziwego życia wracać. Taki kubeł zimnej wody. A masz, co się będziesz ze słońca cieszyć? Do domu! Szybko! Bo się dziecko przeziębi! A plac zabaw nówka sztuka. A kałuża w zjeżdżalni. Źle wyprofilowana na dole i woda się zbiera.
Usuńta kałuża to sól życia. wierzę, że takie było przesłanie, a nie "kubeł zimnej wody" :)
UsuńBo to jest taka prosta zasada, że jak jest dobrze, to zaraz coś się spie.. :( Ale jest też druga zalezność, która w moim przypadku też się sprawdza: jeśli jest źle, to znak, że lepsze czeka tuż za rogiem.
OdpowiedzUsuńChoroba Mikołajka działa chyba jak pryzmat dla twoich emocji. O wiele intensywniej odczuwasz zarówno smutki jak i radości. Zdrowe dzieci też taplają się w kałużach, wsadzają ręce w kontakty, urządzają fochy na środku jezdni i demolują mieszkanie :D