...czyli dzień z życia Mikołajka.
Niedziela. Pogoda słoneczna. Ciepło. Poszliśmy z dziećmi na spacer. Mikołaj rano już spał swoje poranne prawie dwie godziny, więc ryzyko odpału było nieduże. A jednak...
Zaczęło się przy wychodzeniu. Mikołajek zażądał wyjścia z konikiem - czyli z przytulanką. Wydawało się to nieco podejrzane, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Na dworze od razu zrobiło mu się gorzej. Słaniał się i marudził.
- Synku, jesteś zmęczony? - Chcesz spać?
Na wszystkie głupie pytania starych padała ta sama odpowiedź - Niiiiiiiiiiiiiiiieeee!!! - daliśmy więc sobie spokój i kontynuowaliśmy niedzielny rodzinny spacer. A kiedy dowiedział się, że idziemy do Babci, ruszył kurcgalopkiem. To nas zmyliło. W połowie drogi jednak już żądał, żeby magenisiowy tatuś wziął go na barana. No to wtedy pierwszy raz zdałam sobie sprawę z tego, że jest słabo. /Suabo - jak mówi teraz młodzież/.
Baran został przegłosowany 2:1 - za głosowała mama magenisiowa oraz Mikołajek. Tatuś był przeciw, przecież to jego kręgosłup. (Swoją drogą ciekawa jest etymologia zwrotu "na barana"... Nic dziwnego, że tatuś był przeciw.)
Po drodze zaliczyliśmy więc spotkanie z Babcią, plac zabaw i lody (pionizujemy język) ale... Ale z placu zabaw wyszło niewiele, bo Mikołajek wytypował huśtawkę w wersji leżącej i próbował na niej zasnąć, a z pionizacji języka równie niewiele, bo Mikołajek już dawno przejrzał starych, czemu tak chętnie kupują mu lody i zamiast pionizacji języka zarządził jedzenie łyżeczką, która leżała przy stoisku.
Po zjedzeniu lodów zrezygnował z wafelka - i zapaliła mi się ostatnia lampka kontrolna z napisem "wracać do domu natychmiast!!!". Trochę za późno. Powinna się zapalić przed wyjściem na ten niedzielny spacer, bo Mikołaj już rozpoczął pokaz. Wokół ludzie przy stolikach - wybraliśmy się nierozsądnie w miejsce pełne letnich ogródków piwnych i restauracyjnych - oczywiście wszyscy się na nas gapią, bo Mikołaj rozpoczął koncert.
On chce na plac zabaw - który jest obok. Potem nie chce. Potem to samo trzy razy. Chce loda. Potem sam już nie wie. No to zaczyna krzyczeć - tak naprawdę to chce spać i ja już o tym wiem, ale do domu jest kawałek. Wyje. Zapadł się w tą swoją bezsilność z senności i chlup - ukochanego konika - przytulankę do kosza, najbrudniejszego kosza na środku handlowego pasażu, na oczach tych wszystkich żrących, pijących, papierosy palących i na moje dziecko się gapiących i komentujących. A potem upchnął go jeszcze, zanim zdążyliśmy dobiec. I dalej wyje. A jeszcze, żeby było więcej wrażeń - dołożył swój przeciwsłoneczny kapelusz, prawdziwy amerykański ze Stanów USA - jak mawiała moja koleżanka w podstawówce. I wyje.
Tatuś magenisiowy uratował konika. A potem kapelusz. I ruszyliśmy do domu - towarzyszyło nam oczywiście wycie i te straszne spojrzenia, że mamy:
A) - niewychowane, paskudnie rozpuszczone, wstrętne, niekulturalne dziecko.
B) - że zrobiliśmy coś temu biednemu dziecku, które wrzeszczy i wyje, a potem pada na kolana, aby dalej wyć.
C) - inne
Pani sprzedająca konwalie nawet zaczęła ze mną rozmowę, że "czemu to dziecko tak krzyczy" ale jak odpowiedziałam, że " bo jest nieuleczalnie chore", to pani mnie sto razy przepraszała i wybrała najładniejsze konwalie. Konwalie dziś zdechły.
Inna pani wychyliła się z okna na czwartym piętrze z wykrzyczanym pytaniem, czemu to dziecko tak krzyczy, co mu robimy, czemu go nie wychowaliśmy i tak dalej, krzycząc głośniej od Mikołaja. Tatuś magenisiowy kazał jej wracać do garów. Było mi po prostu przykro.
A Mikołaj wszedł do domu i zasnął, choć była 16 i spał wcześniej.
Bo jest maj. A w maju Mikołaj gorzej śpi. Zasypia o 19, aby już o 22 wstać i roztaczać swój urok do 1.30, a potem za namową tatusia pójść spać na dwie godziny i przed 4 obudzić się na dobre. I wyjąć wszystkie swoje zabawki, przynieść bajki do czytania i poprosić o śniadanie...
A jak się nie śpi, to układ nerwowy się nie regeneruje i Mikołajek jest wciąż zmęczony, bezsilny, atakowany światłem, dźwiękami i życiem, które ludzkość postanowiła prowadzić właśnie w dzień. I nie wie co robić. Krótki sen w dzień mu nie wystarcza, a z resztą... normalnie ludzie nie śpią w dzień. Bo jak idzie po ulicy, to się nigdzie nie położy, bo nikt nie wymyślił łóżek na ulicy. Może, gdyby był w samochodzie, albo na kolanach u tatusia, albo gdzieś u kogoś, kto akurat niczego by od niego nie chciał, a tak... Poza tym świat jest taki ciekawy i atrakcyjny. Zupełnie nie jest przystosowany do smisiów-magenisiów, które cierpią na przewlekłe zaburzenia snu, niespokojnego snu, wciąż przerywanego snu, snu innego, niż wszystkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz