Piątek 16 marca 2007 godzina 8 rano. Bartek przywiózł mnie na Karową. Jestem w 35 tygodniu ciąży, wg lekarzy wszystko pod kontrolą, tylko od początku ciąży mam skurcze. Zjadam tonę hormonów, no- spe, fenoterol i isoptin. Jestem częstym gościem na Izbie Przyjęć, gdzie rządzą położne. Położnymi na Izbie Przyjęć rządzą humory i jakieś niezwykłe dla zawodu, w którym pracuje się z ludźmi, poczucie wyższości.
Ale cofnijmy się w czasie o miesiąc. W 30 tygodniu ciąży trafiam na Karową ze skurczami porodowymi. Do tego momentu byłam już tam wiele razy. Nikt nie uznał za potrzebne zrobienia mi bardziej skomplikowanych badań ponad morfologię i usg tak zwanego płodu, a nawet wziąć mnie do szpitala na obserwację, choć leżę od początku ciąży bez ruchu, a skurcze są - od początku. Będzie bez nazwisk, choć by się przydały - ku przestrodze. Wielki ekspert z Karowej od usg, zamieniający się w prywatnej lecznicy w miłego doktora nie zauważył zmian w obrazie główki płodu. Więc leżę na Karowej na Izbie Przyjęć pod ktg, piszą się regularne skurcze. Obok mnie w tym samym gabinecie siedemnastolatka bezskutecznie błaga sympatyczną młodą panią doktor o aborcję, a na korytarzu rodzi kobieta.
- U nas nie ma miejsca, znaleźliśmy coś na Madalińskiego, niech pani jeszcze nie rodzi i czeka na karetkę...Może przyjedzie jakaś z miasta, bo nasza się zepsuła. Jest za wcześnie, żeby pani rodziła.
O podróży karetką i szpitalu na Madalińskiego nie będę pisała. Jednak tam lekarz stażysta przy zwykłym usg odkrył wylewy II stopnia i zmianę wielkości komór mózgu Mikołajka - charakterystyczną cechę w zespole Smith-Magenis. Dwa tygodnie później szanowny pan doktor z Karowej wyśmiał to badanie. W badani usg po urodzeniu potwierdziła się wersja lekarza stażysty z Madalińskiego...
W 30 tygodniu Mikołajek się nie urodził. Chodzę co tydzień na ktg. Wg lekarzy wszystko w porządku. W 35 tygodniu leżę na cotygodniowym ktg na Karowej. - Będzie pani rodzić - mówi położna. Znów się piszą skurcze. Jest 16 marca, akceptuję ten fakt, data mi się podoba.
Leżę w sali "Migdałowej", która jest chyba pistacjowa. Nie dają mi jeść, nie pozwalają wstawać. Czytam ukochaną książkę Żerdzińskiego o alierynie "Opuścić Los Raques" i czekam w bezruchu. Podłączają kroplówkę, skurcze się wyciszają. Zapis ktg nieprawidłowy. Tętno Mikołajkowi spada, czasem do zera. Wśród lekarzy i położnych cisza. I tak przez trzy dni. Do poniedziałku. Czekam na wnioski od lekarzy, wypytuję, jedyna odpowiedź - wszystko w porządku, tak może być. Komuś trzeba zaufać, ja się na tym nie znam, ale niepokoi mnie to. Zmieniające się obok na łóżku pacjentki budzą mnie w nocy - ej, nie ma tętna, włączył się znów ten alarm. Płaski wykres. Za każdym razem tętno powraca i alarm wyłącza się.
Przez dyżury przewija się słynna w całej Warszawie położna A., wynajmowana za duże pieniądze do porodów. Nie lubi mnie, bo oczekiwałam, że po kilku godzinach wycia mojej pompy zmieni mi kroplówkę i raczyłam zadzwonić dwa razy dzwonkiem w odstępach półgodzinnych. " Tu się nie dzwoni" - poinformowała mnie oschle. "Trzeba czekać, ja nie mam czasu". Nie polubiłyśmy się. Podczas CC zrobiła wszystko, żebym przez przypadek nie czuła się człowiekiem. Choć słyszałam, że na płatnych porodach jest miła i nie stoi tyłem do rodzącej.
Zmiany w zapisie ktg na nikim nadal nie robią żadnego wrażenia. Nie jem, nie mogę wstawać. A wszystko "na wszelki wypadek". Na jaki wszelki wypadek, skoro niby wszystko w porządku? Waga dziecka w usg 2800 gramów. Ciąża żywa zachowana. Świt w poniedziałek 19 marca. Może 6-7 rano. Przychodzi nowa zmiana. Doktor Issa Traore. Dziękuję Panie Doktorze, mógłby Pan pokazać wszystkim, co to jest człowieczeństwo i "rodzić po ludzku". Przy nim też spada tętno Mikołajka. Zarządza natychmiastową cesarkę. Wszystkim innym lekarzom przez trzy doby to nie przeszkadzało. Czyżby za granicą ludzkie życie jest cenniejsze? Ale na Karowej nic nie dzieje się "natychmiast". O 8 rano przyszła pani doktor i przyniosła mi śniadanie.
- Nie będę nic jadła, jestem od trzech dni na czczo. Mam mieć zaraz cesarkę.
- Nie ma pani żadnej cesarki, proszę to zjeść, bo już za długo pani nic nie je. Tak nie wolno.
Po śniadaniu przyszedł anestezjolog i odmówił znieczulenia, bo zjadłam. Czuję się jak na w "Procesie" Kafki.
Mikołajek urodził się o 14:47, 19 marca 2007.
Pamiętam tylko jego dotyk, dopiero co urodzonego, gorącego, gdy pielęgniarka przyłożyła mi go do policzka. A potem go zabrali. Nie było przy nim mamy, choć pewnie potrzebował.
Podczas porodu Bartek czekał pod blokiem operacyjnym. Nikt go nie zawiadomił, że ma synka, choć wcześniej prosił. Mikołaj dostał 10 punktów Apgar. Z obrzękiem ciała, bez prawidłowego oddechu, z hipotonią osiową, szmerem serca, otwartym botalem, zakwalifikowany jako wcześniak, brak odruchów, których później uczyli go terapeuci. Pozwolili mi go zobaczyć dopiero następnego dnia.
Mikołajek kilkanaście minut po urodzeniu. Zobaczę go dopiero następnego dnia. |
Nawet sobie nie jestem wstanie wyobrazić tego koszmaru, który musiałaś przejść, tych emocji, strachu... Chciałabym napisać coś adekwatnego do tego co przeczytałam, podnoszącego na duchu ale nie potrafię... Łzy płyną mi po policzku i nadal nie mogę po prostu uwierzyć, że Ci którzy są powołani do tego by pomagać robią coś wręcz odwrotnego... Przytulam Was mocno i ślę do Was tysiąc pozytywnych myśli. Dużo zdrowia dla Twojego cudownego Mikołajka:*
OdpowiedzUsuńDziękuję... Wtedy to był koszmar. Dziś już patrzę na to inaczej. Bo co nas od razu nie zabija, to nas w rezultacie wzmacnia, choć zdarzają się czasem dni pełne smutku i rozczarowania...ale nie Mikołajkiem, tylko ludźmi, którzy nie rozumieją jego wyjątkowych potrzeb.
OdpowiedzUsuń