To, co miało nadejść, nadeszło. Nadeszła listopadowa jesień.
Wcześniej jesieniami mojego życia czułam się nieswojo, a ta jesień jest inna.
Ciepła i radosna, jakby Słońce przesunęło się bliżej Ziemi i wysyłało więcej promieni.
Nie wiem, co się stało. Nie wiem, czemu. Pewnie serce wie.
A może to dlatego, że Mikołajek wreszcie uporał się ze zmianą i poszedł na ugodę z nowym terapeutą.
Może dlatego, że zmieniły się godziny terapii i dzięki temu mój dzień jest lepiej zorganizowany i lepiej wykorzystuję czas, którego i tak nie mam.
Może dlatego, że bardzo dużo się dzieje, że czuję inną, pozytywną energię, jakby moje serce opuścił na chwilę smutek i mogę wreszcie patrzeć w przyszłość.
On już tyle mówi!
Ja słucham i chłonę każde jego słowo, każdy jego karambol w myśleniu i wymawianiu tego, co tak bardzo trudno jeszcze mu wymówić, ubrać w słowa, wyrzucić z siebie zamiast krzyków i emocji, gdy jest zmęczony.
Bo śpię coraz mniej. Bo Mikołajek śpi coraz gorzej. Budzi się, hałasuje, śpiewa, tańczy, skacze, buszuje po szafkach i wyjada zapasy ze spiżarni.
W zasadzie można powiedzieć, że nie śpi coraz lepiej.
Jak każdej jesieni plus jeszcze parę minut niespania, które dochodzą co roku, gratis.
Nie wiem, czemu te jesienie tak nas źle traktują z tym snem... :(
Tym czasem za oknem coraz mniej liści i nadchodzi nieuchronna nieuchronność.
Paskudne jesienno - zimowe zimno z mrokiem i zamarłe w oczekiwaniu na wiosnę drzewa, przerażająco nagie, wygięte od wiatru do słońca...
O, właśnie się obudził... A nie mówiłam.... Punktualnie o północy..
O, właśnie wpadłam na pewien pomysł...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz