Mamy czasem chorują.
Jedne chorują bardziej a inne mniej.
Ja staram się wcale. Nie tylko dlatego, że system logistyczno-organizacyjny wtedy leży w gruzach, ale też dlatego, że Mikołajek nie może się pozbierać, ogarnąć i stawić temu czoła.
Przynajmniej na razie.
Więc choruję tylko wtedy, gdy mój system potrzebuje się zrebootować.
Zamiast chorowania dbam o bhp życia (jak umiem).
Jednak w piątek strzeliło mi coś w nodze i w sobotę nie mogłam już chodzić.
W niedzielę było jeszcze gorzej, więc pojechałam do lekarza.
W nodze nic się nie urwało, ale się na tyle popsuło, że chodzenie przestało być atrakcyjne.
Do lekarza Mikołajek pojechał ze mną, akurat tak wyszło, że nie było go z kim zostawić.
Pierwsze trudne chwile w poczekalni udało się przetrwać, bo tatuś magenisiowy zabrał go na przejażdżkę do pobliskiego hipermarketu, gdzie zakupili książeczkę "Świnka Peppa".
Jednak po godzinnej wyprawie ja nadal byłam pod gabinetem.
Kolejna trudna sytuacja została zażegnana dzięki Youtube oraz piosenkom dla dzieci o pająku.
Prawdziwy dramat rozpoczął się, gdy szłam na rentgen.
Kuśtykając w kierunku gabinetu jednocześnie przyjmowałam na nogę okłady z przytulanki Mikołajka - konika oraz starałam się wyjaśnić, że zaraz wrócę i że wszystko jest w porządku, bo pani zrobi mi TYLKO ZDJĘCIE.
Do chirurga nie pozwolił mi wejść sam, na szczęście doktor był na tyle wyrozumiały, że nie przeszkadzał mu Mikołajek samozwańczo rozłożony na kozetce ;)
Gdy wychodziliśmy, rozpoczął się kolejny dramat, Mikołajek bowiem chciał w przychodni pozostać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz