Nie zauważyłam, że spadł śnieg.
Nie zauważałam, że dzień jest dłuższy.
Nie zauważyłam, że Daniel wyrósł ze spodni.
Nie zauważyłam, że Mikołajek...
Sen jak patchwork, łączony z kawałków, po północy, gdy przed 01.00 skończę pracę, aż do świtu...
Jedzenie - jeśli pamiętam.
Picie... jeśli wyschną usta.
Odpoczynek... Relaks... Wolny czas... Czasem, zasypiając wspominam ten czas, gdy jeszcze czytałam książki, ale nie jedną stronę w poczekalni u dentysty... Tak, kiedyś oglądałam filmy... Chodziłam do kina... Żyłam takim spokojnym, przeciętnym życiem.
A teraz o świcie zwinięta w kulkę przykrywam głowę kołdrą na jeszcze trzydzieści sekund, a potem tylko stalowe termosy sal konferencyjnych, zimne butelki niegazowanej wody i tęskne spojrzenia za okno, gdzie hen w oddali w domu bawią się dzieci... Moje dzieci....
Być jedynym żywicielem rodziny... W dzisiejszym bezwzględnym świecie... Ze świadomością, że rehabilitacja tylko do maja, bo potem... Ciężar, który przekracza moje możliwości. Weszłam w fazę wycieńczenia. Łykam rzeńszeń. Tęsknię za słońcem.
Oj poranki bywają ciężkie...Pardon...nie bywają...są...Makabrycznie ciężkie. Ja mam wrażenie , że chodzę jak cień....W porównaniu z Twoim zapieprzem to ja mam chyba wakacje....
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno i trzymam kciuki:* za poprawę, za lepsze czasy...Za pieniążki na terapię....
Dziękuję, będzie dobrze, muszę to przetrwać... I tyle... :(
Usuń