Idą Święta. Niezależnie od tego, co dzieje się w sklepach, w moim radio oraz na ulicach, przechodzą mnie ciarki. Przechodzą mnie ciarki na myśl o Świętach, trzech świątecznych dniach spędzonych przy różnych stołach z Mikołajkiem. A dlaczego? Bo Mikołajek potrzebuje trochę innych Świąt... Pełnych miłości. Ale trochę innej miłości niż ta rozumiana powszechnie.
O miłości pisało wielu filozofów. Nie jestem filozofem, ale ostatnio mam na ten temat swoje refleksje. Gdy obserwuję, jak niektórzy ludzie próbują budować relacje oparte na miłości z moim synkiem, myślę o tym, jak czuli by się, gdyby zastosować standardy proponowanej przez nich miłości wobec nich.
Ta refleksja naszła mnie, choć już nie pierwszy raz, po ostatnim świętowaniu Mikołajków czyli imienin Mikołajka, gdy stałam w łazience z Mikołajkiem, polewałam mu buzię letnią wodą, mówiłam do niego, chroniłam swoją i jego głowę i liczyłam, że się wreszcie uspokoi. A on bił mnie i siebie, krzyczał, zaciskał zęby, wił się i nerwom nie było końca, bo... Mikołajki okazały się dla niego za trudne. Jeszcze za trudne. Głównie z powodu źle pojętej miłości.
Bowiem metaforyczny "kot" to Mikołajek, a "zagłaskanie na śmierć" to spełnianie swoich wizji miłości przez bliskich wbrew potrzebom dziecka, a nawet z jego szkodą. A dzieci nie są przedmiotami, które można posiadać. Nie wolno ich przytulać na siłę. Ani zasypywać niepotrzebnymi, drogimi, za trudnymi dla niego zabawkami. Mikołajkowi nie wolno fundować emocji, nawet pozytywnych, których nie ogarnia. Taka miłość go krzywdzi. I wcale nie jest miłością. Nie wolno się podniecać kontaktem z nim. Nie wolno wymuszać jego uwagi na siłę. Warto poczekać, aż sam się zaciekawi i przyjdzie... Bo zaciekawi się i przyjdzie, ale nadal jest jak rzadki okaz motyla. Możesz złapać go do siatki i wyląduje w gablocie. Możesz podziwiać go, jak nadal fruwa. Wystarczy odrobina uważności.
Mikołajek jest nadpobudliwy. Jakakolwiek przeżywana przez niego emocja urasta do rangi wybuchu - emocja zarówno pozytywna jak i negatywna. Jakiekolwiek pobudzenie, nawet pozytywne, wywołuje całkowite rozchwianie i dwie godziny wrzasków, bicia się i przeżywania. No ale "potrzeba miłości" i "odruchy serca" bez przerwy gonią do zwracania uwagi na dziecko, patrzenia sie niego jak w telewizor, nieustannego nawiązywania z nim kontaktu, komentowania, zagadywania...
Jedyne, czego potrzebuje Mikołajek, to stałego, umiejętnego wyciszania i nieustannej kontroli bodźców przychodzących. Dlatego do przyjścia gości jest zawsze kilka dni przygotowywany. Mimo wszystko na wszystkie przesadzone, emfatyczne i głośne wybuchy miłości reaguje lękiem i złością.
To jest dla mnie niezwykle trudne - i uspokajanie go i patrzenie, jak się męczy.
Dzieci to przyszli ludzie napisał Korczak. A miłość to nie szarpiąca serce emocja, "bo kocham to dziecko". Nie wolno kochać na siłę, bo ludzie, to nie przedmioty. Potrzebują ciepła i takiej bliskości, która im odpowiada i jest na miarę ich możliwości. Nie wolno jej wymuszać dla ogrzania własnego serca...
To, co świat zwykł określać jako miłość, to wielka emocjonalność, połączona z atrakcyjnością fizyczną, zachłannością, chęcią posiadania, kontroli, erotyzmem i nowością. Zazwyczaj jest przelotna i ulegająca wahaniom, rośnie i maleje w zależności od warunków. W przypadku niezaspokojenia, emocja ta często ujawnia skrywany gniew i uzależnienie, które maskowała. Przechodzenie od miłości do nienawiści jest potocznym zjawiskiem. Jednak to, o czym mówimy, to nie miłość, tylko uzależniająca sentymentalność.
David R. Hawkins
Rozumiem, że babcie i ciocie zjechały na imieniny:)
OdpowiedzUsuńA Ty wredna matko nie rozumiesz, że kochać to znaczy rozpieszczać i kupować drogie zabawki... I wpychać czekoladki... I włączać kreskówki... I...
Dla mnie nauka taka, że czy dziecko magenisiowe czy nie - problemy te same: gdzie kończy się rola dziadków a zaczyna toksyczność...
Ładnie to ujęłaś... Oczywiście, że jestem wredna! I wredna zamierzam pozostać. Precz z preczem!
Usuń