Znów kwitną lipy. Czas zatoczył koło. Może nie "znów", a "jeszcze". To już ostatnie dni rozgrzanego słońcem, duszącego słodkiego zapachu, który od pięciu lat wywołuje we mnie wspomnienia... Wspomnienia tak silne, jakby to było wczoraj. Rok w rok... Lipy kwitną prawie cały miesiąc. Te pierwsze zaczynają kwitnąć w połowie czerwca. Jest więc połowa czerwca. Nasza "aleja lipowa" na osiedlu. Wzdłuż ogrodzenia boiska rośnie jakieś tysiąc lip, jedna za drugą. No jak nie tysiąc, to może ze trzydzieści. Idziemy i idziemy wzdłuż ogrodzenia, a lipy pachną. Ich słodki zapach niesie się po świecie, a wiozę w wózku Mikołajka. Idziemy. Mikołajek leży i patrzy. Ma kilka miesięcy. Obserwuje mnie bardzo, bardzo intensywnie, ale terapeutka Ola, która zna się na wszystkim, mówi, że to nie autyzm.
Za rok o tej samej porze Mikołajek ma już skończony rok. Stoimy pod lipą. Pani z dzieckiem w podobnym do Mikołajka wieku przekonuje mnie, że dzieci nie muszą raczkować, bo jej synowie nie raczkowali i jej wnuki też nie. Terapeutka Ola ma na ten temat inne zdanie. Ruszam w kierunku domu. Mikołajek wciąż w wózku, ale już na siedząco. Lipy pachną. Podejmuję życiową decyzję, że już się nie będę szarpać. Że był maj, kwitły magnolie, zazieleniło się, teraz jest pięknie, kwitną lipy... Że już nie będę nic nikomu udowadniać, a przede wszystkim, że nie będę udowadniać, że moje dziecko jest chore, a pan doktor z panią doktor ewentualnie niedouczony. Nie mamy wciąż diagnozy. Lipy kwitną. Ja idę. Jest mi dobrze z podjętą decyzją. Wiele się zmienia w ten przyjazny, nieunikniony sposób, kiedy nagle przestajesz się wtrącać w sprawy ostateczne, na które i tak nie masz wpływu. Diagnoza przychodzi pod koniec roku. Z wynikiem badania w zębach mam ochotę pojechać do pana doktora z Centrum Zdrowia Dziecka, który mi powiedział, że Mikołajek niepotrzebnie zajmuje miejsce na oddziale Patologii Noworodka, bo jest zdrowy i jakieś inne dziecko przez niego... ale na pytanie, "Czemu więc pan nas nie wypisze?" wychodzi z sali. Więc jest koniec roku, ale mam ochotę do niego pojechać i zapytać o coś. Dziś już nie pamiętam, o co. I tak nie pojechałam. Ale...
Wybiegnijmy trochę do przodu. Znów kwitną lipy. Jest 2012 rok. Długo trawiona decyzja w zasadzie jest już podjęta. Lipy kwitną, idę na zajęcia do Magicznej Busoli. Biorę Mikołajka. Zostajemy. Mikołajek dostaje wszystko to, co powinien dostać w Latawcu, ale nie dostał. Na efekty zmiany nie trzeba długo czekać.
2013. Rzecz dzieje się dwa tygodnie temu. Znów kwitną lipy pod moim domem, są coraz większe. Cała odurzona tym zapachem jadę z Mikołajkiem do Poradni Pedagogiczno-Psychologicznej na zajęcia z neurologopedą. Spotykam panią psycholog-orzecznik, pytam o Mikołajka, co dalej ze szkołą itp, że się tym martwię, taka rozmowa na korytarzu, 10 sekund. Nie może rozmawiać, ale pamięta mnie i Mikołajka. Dzwoni, żebyśmy przyjechali "się pokazać". Przyjeżdżamy. Test za testem. Jestem zaskoczona. Mikołajek tylko raz się na dobre zatrzymał. Przy kształtach. Widziałam i wiedziałam, co to znaczy... Mikołajek przez całe badanie jest spokojny. Rozmawia (!!!) i współpracuje. Pod koniec bardzo chce już wychodzić. Trzyma za klamkę. Pani psycholog podlicza wyniki.
- Jestem zaskoczona. Niektóre dzieci niekiedy robią niespodzianki. Poprzedni wynik mówił o poważnym upośledzeniu. Dziś mogę powiedzieć, że Mikołajek jest w górnej granicy lekkiego. Na pewno bardzo słabo wypadły rączki :( Będziemy się przyglądać myśleniu abstrakcyjnemu. No i jeszcze mowa... Ale...
Wychodzimy z poradni. Na słowa psychologa reaguję jak zawsze na szokujące wieści. Całkowitym odurzeniem. To taki stan, jakby się zanurzyć w szkle. Niby jesteś tu i wszystko widzisz, ale jednak nie. Show must go on. Idziemy w nagrodę na plac zabaw. Tam też kwitną lipy - ile ich w Warszawie rośnie! Mikołajek bawi się z trzylatkiem.
- Synek jest upośledzony? - pyta babcia trzylatka. - Bo tak słabo mówi... - wyjaśnia mi.
- Wnuczek słabo wychowany? - mam ochotę zapytać. - Bo bije Mikołajka i jest agresywny do babci... Zamiast pytać, zabieram Mikołajka do domu, gdzie na podwórku pachną słodko lipy.
Gratulujemy Mikołajkowi wyników! Czy w razie czego masz na oku szkołę, w której podejdą do Mikołajka bardziej wyrozumiale?
OdpowiedzUsuńNa szczęście ten temat czeka mnie za rok. Mikołajek na razie ma odroczoną szkołę z powodu utrudnień komunikacji i mam jeszcze rok, aby podjąć tę decyzję, ale patrząc na nasze szkolnictwo, będę szukać tkz "szkół demokratycznych" - może ten pomysł wypali. Integracja się nie sprawdziła, bo przedszkole miało tylko w nazwie "Integracyjne". Nigdzie więcej. Jestem pełna obaw i jednocześnie jestem też otwarta na sugestie, co do polecanych szkół. Szkoły, którą pamiętam z dzieciństwa, przeludnioną, z narkotykami i z przemocą (Żona dyra była nauczycielką w klasach 1-3 i waliła dzieci po łapach kijkiem od nart, a inna pani robiła dochodzenie, kto puścił bąka i na tej podstawie fundowała dzieciom lincz na przerwie), w każdym razie takiej szkoły już dzieciom nie zafunduję, a jak będzie trzeba, będę chodziła do szkoły z Mikołajkiem. Ku uciesze dyrekcji.
Usuń