Jest
taki utwór śpiewany dla dzieci o jednej musze. Owa mucha leci mucholotem do
Krakowa. My nie do Krakowa, i nie mucholotem, bo na piechotę poszliśmy sobie w sobotę z Mikołajkiem i jego bratem na spacer. Z nieba lał się żar
niemiłosiernie, a Mikołajek był w zaskakująco dobrym humorze. Pani Grażynka
nauczyła go podczas trudnych dla niego sytuacji śpiewać, a że spacer na
odległość jest dla niego trudną sytuacją, więc zaintonowałam ową „Muchę”. Mam zaskakującą łatwość do tego typu piosenek od wczesnego dzieciństwa, a od
kiedy słuchamy w domu głównie "Piosenek Rybki Mini-Mini", nie ta
pierwsza piosenka wpadła mi w ucho i została. Mam nadzieję, że nie na zawsze, a
nawet jeśli, to już trudno.
Więc idziemy przez osiedle, i jakoś tak razem z
Mikołajkiem zaczęliśmy śpiewać, ku ogromnej radości Daniela, który tylko
pomrukiwał, rozłożony w wózku na słoneczku jak turecki basza. Przerzucił sobie
nogi przez pałąk wózka i zerkał tylko co i rusz, gdy robiliśmy przerwę w
utworze. Oczywiście zwrotek nie było, bo ich nie pamiętam, a Mikołajek jeszcze tak dalece nie mówi
(muszę kiedyś nagrać, jak on śpiewa). Więc bucząc jak mucha (Mikołajek) i
śpiewając na nutę Mazowsza (mama magenisiowa) dawaliśmy na pełny regulator:
„Mucha
mucha w mucholocie,
jak
w prawdziwym samolocie,
do
Krakowa sobie leci,
a
nad muchą słońce świeci”…
Lubię
miny ludzi, jak idziemy sobie i śpiewamy z Mikołajkiem. Panie zwykle są zaskoczone lub
zgorszone. Panowie się czasem uśmiechają ;-)
W
połowie drogi do sklepu (około 25 minut w jedną stronę – z Mikołajkiem, bez
Mikołajka góra 15 – bo przecież trzeba wejść nogą w każdą dziurę i obejść trzy
razy każdy słupek) Mikołajek zarządził zmiany w refrenie, które sam
zaproponował, więc za każdym razem mucha leciała gdzieś indziej, podaję za
Mikołajkiem:
-
do przedszkola (moja propozycja, która wywołała zalew zmian w refrenie)
-
do „nujka” czyli do wujka (ale nie powiedział, do którego)
-
do cioci Eli
-
do cioci Sylwii
-
do Grażynki (z niewiadomych powodów Mikołajek ostatnio nie mówi „ciocia
Grażynka”, tylko „Grażynka”)
-
do Bartka (czyli tata, ale ostatnio nie mówi „tata” tylko „Bartek”)
-
do Daniela
-
do mamy i taty
-
do konika (ukochana przytulanka)
-
było coś chyba coś jeszcze po drodze, nie pamiętam
W
każdym razie swobodnie dolecieliśmy do sklepu, kupiliśmy buty na próbę i
wróciliśmy do domu, mniej swobodnie, ale wizja pieczonych w miodzie skrzydełek,
które z nim od wcześniej marynowałam, dodała mu skrzydeł i orzeł wylądował.
Przepraszam. Mucha. A utwór polecam. Mucha nieco swinguje!
Moje dzieci uwielbiają tę piosnkę!
OdpowiedzUsuńMoje oba egzemplarze też :-)
Usuńto jest super, ostatnio chłopiec śpiewał tą piosenkę o musze jak tramwajem z panią jechałem! ;)
OdpowiedzUsuńMoże Mikołajek? On też śpiewa w tramwaju ;-) Tylko, że po swojemu... :-)
Usuń