Odkąd Mikołajek przesypia noc, to jest bardzo w tym śnie niespokojny. Od kiedy są rolety po prostu zaczął spać, a jak zaczął spać, to zaczął śnić. Krzyczy. Rzuca się. A już kiedy jest upał, to sen Mikołajka przypomina Wielką Pardubicką.
Koszmary nie omijają też mnie. Dziś też miałam sen, z gatunku koszmarów, ale nietypowy. Ostatnio, gdy Daniel i Mikołajek już śpi, "szyję" biżuterię. Kiedyś się pochwalę, jak już będzie czym. I w tym śnie właśnie kupowałam kamienie do tej mojej biżuterii. Byłam na wielkim targu, gdzie można było kupić rozmaite, kolorowe kamyczki, koraliki i szkiełka. Targ był szary i ludzie byli szarzy, oprócz Joanny - bo na tym targu spotkałam moją koleżankę, która tworzy piękne rzeczy, niezwykłe rzeczy, pełne jej energii i piękna pod szyldem Co ja narobiłam. Dawno Cię nie widziałam i cieszę się, że choć we śnie mogłam Cię spotkać, piękna duszo! Też kupowała coś do swoich bransoletek i naszyjników. A ja szukałam zielonych kamieni. I znalazłam. Wracałam z nimi do domu, ale okazało się, że dom jest bardzo daleko i że muszę lecieć samolotem. Zanim urodził się Mikołajek, kilka razy leciałam samolotem. Uwielbiam to uczucie wznoszenia się, ono jest jedno jedyne w swoim rodzaju. Można się udławić adrenaliną. Ale boję się latania, a może bałam się? W każdym z dotychczasowych snów samolot, którym leciałam, spadał i choć byłam cudownie uratowana, to jednak strach i inne emocje były prawdziwe. I ten moment, kiedy w powietrzu coś się działo, gdy ludzie wpadali w panikę, gdy gasły światła. Nawet raz śniło mi się, że patrzyłam na samolot, który spada, ale ostatkiem sił robi wbrew fizyce kółko dookoła własnej osi jak na kreskówkach i ląduje opierając się o skrzydła. Teraz jednak byłam w środku. Padał straszny deszcz i w suficie samolotu zrobiła się dziura. Lała się przez nią deszczówka. Było jasne, że samolot spada. W jednej chwili jednak panika przerodziła się w spokój, pomyślałam bowiem "Miałam piękne, wartościowe życie, tyle się nauczyłam. Kochałam i byłam kochana... Jeśli to teraz nastąpi, to nastąpi. Nie mam na to wpływu." I wtedy samolot bezpiecznie wylądował, a ja się obudziłam, bo Daniel bardzo płakał.
Zdaje się u Wikingów był taki obrzęd dla wojowników, którzy szli do walki. Kładli się i przez całą dobę umierali. Mieli wyobrazić sobie swoją śmierć i pogodzić się z nią. Potem wstawali i szli do walki. Ci, co przeszli obrzęd, byli niepokonani.
Eh współczuję koszmarów. Człowiek potem wstaje na ogół rozbity - przynajmniej ja tak mam. Ostatnio nic mi się nie śni. Albo nie pamiętam snów...
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, że człowiek który pogodzi się ze swoim życiem i losem jaki go czeka, jest spokojniejszy (to a propos Wikingów).
Biżuteria Twojej znajomej powala:) Ceny niestety też...Ale oczy można nacieszyć:D
Kiedyś w dobrych czasach, kiedy mój mąż jeszcze pracował, kupił mi piękny naszyjnik i bransoletkę... Teraz mogę tylko popatrzeć na te cuda, co robię regularnie dla zdrowotności.
OdpowiedzUsuńPatrz, patrz Kochana, a jeszcze lepiej - noś i niech inni się gapią:D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zosatło opisane.
OdpowiedzUsuń