Lipiec jest inny od pozostałych miesięcy w roku. To miesiąc, kiedy wszystko zatrzymuje się jak nagle zepsuty zegar. Ludzie opuszczają miasta wraz ze swoimi samochodami i do miast powraca echo. Słońce szaleje. Jeszcze niedawno zielone trawniki zrobiły się żółte i wypalone jak rżyska... Puste place zabaw i sklepy. Cisza na podwórku szkolnym, jak po wielkiej epidemii. Zaczyna się mój czas. Czekam na niego cały rok. Czekam, aż lipiec wyłączy mnie z pędu, aż osiądę we własnych torach i pojadę w kierunku sierpnia prosto do moich Błot, gdzie rano rżą konie a wieczorem drą się żurawie... coraz lepiej przyjmując samotność jak długo oczekiwany prezent w brzydkim opakowaniu.
To ten moment, kiedy trzeba się zatrzymać, uważnie liczyć oddechy jak w zen i pozwolić myślom płynąć jak chmurom, żadnej nie zatrzymując i żadnej nie odsuwając... tu i teraz czując wszystko to, czego odczuwać przez wiele dni, miesięcy a może nawet lat nie miałam po prostu czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz