No więc, jakby to powiedzieć, mamy brązowy tydzień, czyli rozpoczął się sezon grypy jelitowej.
Oznacza to nie mniej i nie więcej, że Mikołajek z Danielem też się załapał, bo wirus przyszedł do Mikołajkowego przedszkola, o czym lojalnie uprzedziła mnie przedszkolna załoga.
Od piątku więc mam nadmiarowe pranie. A potem znów pranie... A potem ...
Wczoraj gotowałam marchwiankę z ziemniaczkami, dziś zrobiłam ziemniaczane kluchy z siemieniem. Szczęście jest w tym tylko takie, że dzieci przechodzą to choróbsko łagodnie.
W zasadzie gdyby nie objawy jelitowe, to nie byłoby nic. Ani wymiotów, ani gorączki, ani złego samopoczucia, ani braku apetytu. Czyli dieta działa i daje dzieciom siłę. Nie jestem zaskoczona łagodnym przebiegiem. Nawet zmiany pieluchy nie są tak często jak przy poprzednich wirusach.
Niestety są jeszcze w tej chwili niezbędne, bo zawodzi Mikołajka czucie głębokie i sam jest zaskoczony tym, co się dzieje... A ja... Jestem tylko zmęczona i czekam, aż przejdzie. I z żalem zawiadamiam, że jutro Mikołajek nie pójdzie do Busoli. A ja akurat jutro muszę iść do pracy i z radością odliczam godziny, aż będę wracała spokojnie do domu i wejdę do mieszkania i usłyszę od mojego synka:
- Mamusiu!
Ogólnie :(
trzymajcie się...
OdpowiedzUsuń