niedziela, 6 listopada 2016

poczwarka

Kiedy Mikołajek był całkiem malutki i leżał nieruchomo i patrzył na mnie w ten uważny, przeszywający sposób, nie komunikując się jak inne dzieci, a tylko uderzeniami głowy o podłogę oraz drapaniem swojej twarzy, moja teściowa powiedziała, że on wygląda jak larwa.
To, co zostaje powiedziane, zaczyna żyć, więc przez wiele lat te słowa krzykiem obijały się wewnątrz mojej głowy, ale nie miałam pomysłu, jak je przerobić, żeby już nie robiły nikomu krzywdy.
Ratunek nieoczekiwanie przyszedł po latach, bo dostałam od koleżanki książkę Doroty Terakowskiej Poczwarka. Od roku wydania, czyli przez 16 lat, broniłam się przed tą książką, aż przyszła do mnie sama. Widocznie jakaś furtka do innego zrozumienia otworzyła się.
Nie o to chodzi, że przez pół książki płakałam, i że po jej przeczytaniu płakałam jeszcze bardziej, aż zaniepokoił się tym Mikołąjek i sam zaczął ją czytać, ale chodzi o to, dlaczego.
Dlatego, że autorka w prosty i aż nadto celny sposób opisała moje lata z Mikołajkiem.
Doświadczyłam wszystkiego, o czym napisała. Każde zdanie z tej książki dotyczące odczuć z życia z nieuleczanie chorym, upośledzonym dzieckiem uważam za prawdziwe.
Może nie wszystko w tej książce mi się podobało, może pewne symbole wydały mi się zbyt proste i może nawet nieodpowiednie, bo nie lubię symboliki biblijnej wmieszanej w taki sposób do prozy, ale mimo to moje łzy były prawdziwe i oczyszczające - taki przegląd własnych odczuć, do których nie miałam czasu dotrzeć przez te wszystkie lata i przyjrzeć im się uważniej niż na poziomie przetrwania.
Wracając do tytułowej  poczwarki, bo za to słowo jestem najbardziej wdzięczna, to przecież z każdej poczwarki prędzej czy później wyrośnie motyl! Albo ćma!
A larwa... Larwa ma dużo bogatsze odcienie znaczeniowe. Też pejoratywne...
To, co w tej książce najważniejsze, brzmi jeszcze we mnie, wygrywając nowe, ciepłe tony jak herbata z imbirem albo kubek pożywnego rosołu. Poczwarka to tylko stadium rozwoju, wszystko, co piękne, nadal przed nami. Naprawdę. Napiszę o tym jutro, albo wtedy, gdy będę miała po prostu siłę, bo dzieje się, dobrze się dzieje! Tymczasem zostawiam Was ze zdaniem, które najbardziej mnie poruszyło. Bo jest o mnie.


"[...] Przecież ona nie uważa Myszki za klęskę swojego życia! Dbanie o nią, żmudne nawiązywanie kontaktu, najpierw uczuciowego, potem słownego, nauczenie jej aż tylu rzeczy nieosiągalnych dla dzieci z tym stopniem choroby i z tą tajemniczą, ciemną plamką na mózgu, przecież to nie jest powód do klęski, ale do dumy! Dlaczego zaniedbała dom, siebie, swoje zainteresowania i pasje, dlaczego...?[...]"
Dorota Terakowska Poczwarka


4 komentarze:

  1. Cieszę się że w końcu wróciłaś do bloga. Sama mam zdrowe dziecko, co prawda ostatni rok nas nie rozpieszcza ale to nic w porównaniu... Choć tak naprawdę pewnie nie jestem w stanie nic porównać. To piękne, że tak myślisz..
    Czujesz mimo zmęczenia i tej bezsilności ludzkiej przecież. Trzymam kciuki i uważam, że jesteś bardzo dzielna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo siły dla Ciebie i Mikołajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kamil :)
      Siły zawsze się przydadzą! Właśnie rozkłada mnie grypa, a matka niestety nie ma szans na L4, szczególnie, gdy obok dokazuje Mikołajek ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...