niedziela, 7 kwietnia 2013

jedni, żeby zasnąć, liczą barany, a ja liczę łzy Mikołajka

To było wczoraj. Wczorajszy dzień trwał dla nas dwadzieścia cztery godziny - dosłownie 24, gdy kilka minut po północy Mikołajek wstał. Potem na szczęście troszkę zasnął. Koło trzeciej w nocy wybebeszył piekarnik (ale pusty). Koło czwartej nadużywał zabawek grających. Koło piątej postanowił się wreszcie przytulić do tatusia, ale ponieważ obudził Daniela, nie pospał już za długo. My też. Życie pełną parą rozpoczęło się tradycyjnie po godzinie 6 rano. Od wycia. No bo jak mogłoby się zacząć? Kwestią sporną było, jak co dzień, przebranie się z piżamki w stój dzienny. Wraz ze łzami popłynęła informacja: " Nie ce"... Potem na drodze do szczęścia stanęło mycie zębów. Zębów bowiem wg Mikołajka się nie myje, bo jest, jak wiadomo, nieprzyjemne. Łzy płynęły jedna za drugą, a łzom towarzyszyły dźwięki z paszczy. Dość głośne dźwięki. Myślę, że biblijny pisarz właśnie takie miał na myśli, pisząc "trąby jerychońskie". Dalsze problemy szły nieprzerwanie - a to bajka się skończyła, a potem była nie ta bajka, a to Daniel chciał się bawić tą samą zabawką - albo odwrotnie. A to Mikołajek postanowił zapalić światło i tłumaczyliśmy mu, że w dzień to bez sensu. Więc łzy, krzykliwa rozpacz i znów łzy, nie mówiąc o rykach, które wpadają znienacka do bębenka w Twoim uchu, aby już na zawsze tam pozostać i odbijać się nieprzerwanym echem między młoteczkiem i kowadełkiem. No ale dojechaliśmy dopiero do południa... A więc - potem nie ta płyta. Miał być Mozart. (Ale też nie ten) - rozpacz się zdwoiła albo potroiła... Potem płyta, choć nie ta, się skończyła - no to co? No to łzy. I jeszcze mama dostała rączką w udo, bo tak wyraża niezadowolenie Mikołajek. Potem trzeba było się ubrać na spacer. Rajstopy - twój największy wróg. Trzeba więc biegać nago po mieszkaniu i głośno wyrażać niezadowolenie. Najlepiej podbiegając co jakiś czas do kogoś i waląc go z główki, pozostawiając za sobą ślady łez, jak stóp na piasku. No wreszcie się ubraliśmy! Jest godzina szesnasta. Chodzenie po chodniku - złe. Mikołajek twierdzi, że lepiej chodzi się po ulicy. Droga nie ta, wolałby iść w lewo. I jeszcze ten czerwony szalik, który założyła mama. Nie wolno mamie nosić czerwonego szalika, bo to szalik Mikołajka, tylko że do drugiej czapki! Po spacerze obiad, do obiady Mikołajek dostał zły widelec. Widelec powinien być "dua" - czyli duży! A nie mały, dla dzieci! I tak dalej i tak dalej wzdłuż przez cały dzień pełen krzyków i łez. Smutne życie Smisia - Magenisia, który wciąż jeszcze nie umie inaczej się komunikować... A wystarczyłoby powiedzieć - "Mama, ale czemu nie mogę iść po ulicy?", "Mama, ale czemu nie mogę siedzieć w jasny dzień przy świetle?" "Mama, ale czemu idziemy w prawo a nie w lewo?" - i spokojnie wysłuchać odpowiedzi, po której nastąpiłaby prawdopodobnie kolejna seria pytań... Tak wiem, dzieci to doskonale wiedzą, ale tak czy inaczej tysiąc razy o to samo pytają. Ale Mikołajek przecież nie może jeszcze zapytać, bo mówi tylko pojedyncze wyrazy. I nie umie jeszcze budować zdań i zadawać pytań.... Może za to świetnie robić to, co każdy  Smiś - Mageniś ma opracowane do perfekcji. Lać swe gorzkie łzy, krzyczeć w niebogłosy i trzaskać drzwiami. Jakieś sześćdziesiąt razy dziennie.

2 komentarze:

  1. Przytulam i Ciebie i Mikołajka...ciężki dzień mieliście....Życzę z całego serca żeby następne były lepsze:*

    OdpowiedzUsuń
  2. smutne :(
    obyś następnym razem zliczała już tylko jego uśmiechy!!! :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...