środa, 5 września 2012

Polska weszła w strefę niżu

No i przyszedł ten dzień, nie pierwszy raz i nie ostatni, że Polska weszła w strefę niżu. Będzie gorsza pogoda, a nawet może spadnie deszcz. W ramach owego niżu ogarnęła mnie dziś dramatyczna bezradność. I pomysłu już nie mam, co tu zrobić, czy prośbą, czy groźbą, czy za pomocą taśmy srebrnej typu silver metodą z filmów sensacyjnych, czy załamać się, czy nie reagować, czy może zamknąć w ubikacji i udawać, że nie ma mnie, bo poleciałam na Księżyc...

Przygoda Mikołajka, którą Mikołajek funduje mi codziennie, kilka razy dziennie, ma wymiar mocno emocjonalny i mocno decybelowy. Trwa nieustannie od ponad pięciu lat i choć są chwile, że wydaje mi się, że osiągnęłam już wewnętrzny spokój i że nic mnie nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi, to jednak okazuje się wiele razy, że się w tej kwesti myliłam. Mikołajek bowiem ma cudowną i jedynie wg niego słuszną metodę komunikacji przez wycie. Wycie wiele razy dziennie. Na każdy temat. I tak głośno, jak tylko starcza mu sił. Że się musi przebrać z piżamki. Że musi umyć zęby. Że talerzyk po śniadanku mamusia zabrała do umycia. Że musi wyjść z domu, że nie ta koszulka, nie te buty, nie ta kurtka, to nie tak, tamto nie tak... Generalnie co pięć minut wyje i wrzeszczy, tak się komunikuje ze światem. Przywykłam już do tego sposobu na komunikację mojego dziecka, ale ostatnio pogorszyło mu się - to znaczy jeszcze więcej i jeszcze głośniej się komunikuje. A komunikuje się, bo mu nie pozwalamy siedzieć w tym jego kokonie i zmuszamy do socjalizacji, do samodzielności, do jedzenia posiłków, do chodzenia na nóżkach, do picia, do mycia się... A on by się zaszył, zapadł do środka, zakokonił, wkokonił i siedział tam, siedział tam, siedział...

Mało śpię, mało jem. Nie mam czasu. Nie mam czasu ogarnąć mieszkania po wyjeździe. Nie mam czasu podrapać się w nos. Poczty sprawdzić. Podłogi umyć. Kwiatków podlać. Kota pogłaskać. Nie mam absolutnie czasu wolnego, takiego tylko dla siebie - no mam po godzinie 21, kiedy najczęściej zasypiam na siedząco... W dzień nawet nie włączam komputera, bo do opieki nad Mikołajekiem doszła opieka nad Danielem. A Daniel jest ekspansywny i terytorialny. Objął mnie jako swoje terytorium i nie pozwala innym spędzać ze mną czasu. Nawet spać i jeść mi nie pozwala, o co toczymy codzienne bitwy, ale i tak śpię jak Chuck Norris (on nie śpi, on czuwa)  i jem na podłodze, leżąc koło niego. Czasem pozwala mi pójść do łazienki, ale to tylko w ramach niedopatrzenia. W dzień śpi od 5 do 20 minut... A w nocy niewiele więcej. Budzi się około 1.00 i do 4.00 z zapałem ćwiczy to swoje raczkowanie, siadanie i guganie. Więc wniosek jest prosty. Ja nie śpię. Ja nie odpoczywam. A jak ja nie odpoczywam, nie odpoczywa mój system nerwowy. A jak mój system nerwowy nie odpoczywa, to robi się labilny. I dziś właśnie się kolapsnął. Bo Mikołajek wrócił z przedszkola w swój "tradycyjny" sposób. W windzie gdzieś koło 5 piętra przypomina mu się, że czas na program "wycie". Powodów jest tysiąc, głównie to komunikacja pod hasłem "mamo zobacz już jestem". Im głośniej tym lepiej. Proszę i rozmawiam z nim codziennie, że jak ma sprawę, zamiast wyć i wrzeszczeć, może normalnie powiedzieć. Chyba na darmo...

Daniel nie zasypia od ręki. Trzeba mu pomóc. Ponosić, pobujać, poprzytulać, pośpiewać. Dać pić, buzi, kocyk... Dwie godziny go dziś usypiałam, ręce miałam do podłogi, a moje uszy zdawało się, że nie przyjmą już ani jednej decybeli, więc gdy kładłam go właśnie do łóżeczka, a w tej samej chwili usłyszałam drącego się na klatce Mikołajka, który wracał z magenisiowym tatusiem do domu, poczułam, że opuściły mnie moje Anioły (wiem wiem, każdy musi na chwilę gdzieś wyjść...) (oprócz mnie).
I tak, zanim Daniel na dobre zasnął, Mikołajek obudził Daniela... A Daniel zaczął wyć do wtóru.

Och,  zmęczona i bezsilna, oddałam zwrotnie ilość przyjętych w ostatnim czasie decybeli. Oddałam z nawiązką. Mikołajek jeszcze próbował się chwilę stawiać, ale kiedy zdesperowana matka krzyczy, to chyba stało się coś ważnego, bo zaczął mnie słuchać, co tam pokrzykuję. Zaczął przyglądać się uważnie. Jeszcze dostałam próbnie od niego po twarzy, bo się nachyliłam, żeby mu wytrzeć nos, ale to już nie było to...

Jest mi dziś bardzo źle. I smutno... Może to przez niż. A może nie wiem już, co robić. Jak ułatwić Mikołajkowi porozumiewanie się, żeby wszedł już na wyższy poziom komunikacji - na poziom rozmowy. Wiem, wiem, niektórzy dorośli tego nie potrafią, a ja bym chciała, żeby zaczęło rozmawiać ze mną chore dziecko. Żeby to codzienne, niszczące mnie wyciodarcie zamienić w coś konstruktywnego. Coś budującego. Coś otwierającego kontakt, a nie wywołującego chęć ucieczki... Jak to zrobić? Będę znów rozmawiała z psychologami. Ale w tej sprawie opuściły mnie nie tylko Anioły, ale i też nadzieja...

7 komentarzy:

  1. :((((( Kochana gdybym tylko mogła Ci jakoś pomóc...Nie wiem czy to pocieszenie jakieś, ale dzieciaki tak reagują chyba właśnie na niż - u nas w przedszkolu dziś był dzień świra - wycie, darcie, lanie w majtki, sranie w majtki - rzygania tylko nie było. Ja za przedszkolem zamykam drzwi. Ty nie masz jak tych drzwi zamknąć...Trzymam kciuki za jutrzejszy dzień!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie! nie wolno się poddawać...wiem, że łatwo się mówi, ale...kto, jak nie mama? Mama musi być wzorem i oparciem SZCZEGÓLNIE dla chorego dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie mama nie jest ani robotem ani androidem i jak jest niż, to czuje się niżowo... Bardziej z powodu bezsilności, bo co tu można zrobić? Psychologowie zalecają nie tłumić emocji, bo jak mama jest prawdziwa, czyli czasem po ludzku wyprowadzona z równowagi, to jest naturalne. Problem się tworzy, gdy przestaje być naturalna, udaje że jest git i wtedy dziecko sobie myśli, "o kurde, ale mam matkę, nic jej nie rusza. A mnie rusza. To ja jestem nienormalnym dzieckiem, nie ma dla mnie ratunku..." Czasami trzeba się poddać. Odpuścić. Pewnych spraw się nie zmieni. Może trzeba znaleźć metodę, jak sobie z czymś radzić. Np pojechać na dwa dni do SPA, albo...

      Usuń
  3. Podziwiam cię, jesteś moim guru. Ja mam dość po półgodzinie noszenia, przy czym jeśli porządnie przycisnę dziecko do smoczka to darcie trwa najwyżej 10 minut :D A to i tak czasem ponad moje nerwy. No i gdyby Alunia urządzała mi w środku nocy ćwiczenia olimpijskie to słowo daję wywiozłabym ją mojej mamie :D Kurcze, czasu nie mam żeby ci chociaż podrzucić te błyskotki, bo po całym dniu pilnowania, by mi się dziecko nie zabiło stając przy meblach jeszcze po nocach robię projekty :( Ale pieniążki same się nie zarobią :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, skąd ja znam nocne projektów pisanie... Przyjedź, popilnujemy razem. No i gratuluję, że Alusia tak pięknie i szybko idzie do przodu. Daniel jest na końcu peletonu, ale jak na wiotkie dziecko - jest nieźle :-)

      Usuń
    2. Chłopcy są bardziej leniwi :D Oni najwyraźniej od pierwszych dni uwielbiają być dopieszczani, rozleniwiani i dosłownie noszeni na rękach. Ja przy szóstym kilogramie mojej pociechy stwierdziłam, że noszenia nie będzie, więc biedna Dzidziulinka musiała sobie radzić sama :P

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...