niedziela, 15 września 2013

Bóg i kasztany

Sobota. Nasz wspólny czas. Brzydko, szaro i ponuro. Mokre trawniki i ławki. Mokro w piaskownicy. I na huśtawkach. Idziemy więc na kasztany. Kasztany są, owszem. Na drzewach. Trudno powiedzieć, czy znalezienie choć jednego brązowego kasztana jest moją najsilniejszą potrzebą, czy może przebija mnie Mikołajek, drepcący pod jedynym drzewem w okolicy. Mikołajek robi trzecie kółeczko na trawniku. Nie ma kasztanów. To znaczy są. Piękne, kolczaste łupinki wyglądające jak miny morskie w czterech pancernych. I psie. Wiszą na drzewach i mówią do nas - cierpliwości...

- Kasztana kasztana kasztana! - dyryguje Mikołajek, z wrażenia porzucając na trawniku swojego zielonego BIO lizaka bez cukru i bez chemii, za to z ksylitolem, którego dostał w ramach ćwiczeń jamy ustnej. Nodobra. Mamy nowe słowo - "kasztan". Dobre i to.

Lizak przepadł w trawie - rozpoczął się lament Mikołajka. Daniel wychodzi z wózka. Swojego lizka już zjadł, a widzi, gdzie lizak Mikołajka upadł. Ogarniam dzieci, lizaki, kasztany. Zamykam oczy. Pod powiekami mam maj. Kwitną kasztanowce. Jedne na różowo, drugie na biało. W tym roku wiosna była wyjątkowo zimna, kasztanowce kwitną później. Chodziliśmy je oglądać z Danielem, kiedy Mikołajek uczył się żyć ze swoją chorobą w przedszkolu. Słodki, delikatnie duszący zapach. Bardzo nieuchwytny. Tak! Przypomniałam sobie. Jest ich całe mnóstwo -  tych kasztanowców,  tuż tuż, pod nosem. Idziemy!

Kasztanowce stoją, jak stały. Kasztany na nich wiszą niewzruszenie. Już nadpęknięte. Wiatru ani trochę. Gdybym była jakieś 7 centymetrów wyższa, mogłabym ich trochę dosięgnąć, ale...
Przeszliśmy całą kasztanową aleję. Znaleźliśmy dwa kasztany. Strąciłam jednego. Drugi spadł. Nodobra - mówię do Mikołajka. Przyjdziemy jutro, może coś jeszcze spadnie. I w poniedziałek. No a do wtorku powinieneś mieć całą torbę. Odchodzimy. Mikołajek niezadowolony, ale spokojny.

- Proszę pani, zerwać pani trochę kasztanów? - słyszę za sobą głos. Mężczyzna jest z dziećmi, kolegą i żoną. Łapie za gałąź. Strąca całe kiście. Jego chłopcy rzucają się zbierać. Zbieramy i my.
- Będziecie robić ludziki?

Zaczynamy rozmawiać. O ludzikach, przedszkolach, jesieniach, kasztanach. O Mikołajku, braku mikołajkowego białka i o kasztanach, jak można pobudzać nimi sensorykę dłoni i rozwój dziecka.
- Dużo zdrowia dla Mikołajka - życzy pan od kasztanów. I szczęścia - dodaje.

- Widzi pan, mamy dużo szczęścia do ludzi. W tym wszystkim zawsze jest ktoś, kto pojawia się nagle jak pan i zrywa nam kasztany.
-Bo widzi pani - mówi pan od kasztanów. Nad wszystkim czuwa Bóg.






2 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...