sobota, 22 czerwca 2013

17 miesięcy - jak jeden dzień

19 czerwca Daniel skończył 17 miesięcy - minęło szybko, jak jeden dzień. Dopiero co przywieźliśmy go do domu w wielki mróz, zawiniętego w za duży kombinezon i koc, a już zaczął mówić całymi zdaniami. Po swojemu, ale zrozumiale dla otoczenia. Wciąż nie wierzę własnym oczom, że dzieci rozwijają się same. Że nie trzeba wozić ich codziennie do terapeuty. Że jak nie będzie rehabilitanta, to dziecko i tak i tak zacznie chodzić. Że jak nie będzie logopedy, to i tak samo się będzie komunikować, a po chwili samo zacznie mówić. Że w zasadzie nie potrzebuję przy nim pomocy, że mogę zająć się nim sama, bo jego ataki złości charakterystyczne dla buntu dwulatka są niczym w porównaniu z tym samym okresem u Mikołajka, który charakteryzował się krzykiem i płaczem przez jakieś 20 godzin na dobę. I wielką trudnością w komunikacji od i do niego, w zrozumieniu jego potrzeb, w zrozumieniu tego, czego tak naprawdę on chce, bo kiedy nie dostawał tego, co chciał (nawet na bardzo podstawowym poziomie potrzeby bodźców lub odizolowania się od bodźców) to po prostu wpadał w szał, krzyk i zaczynał o wszystko uderzać głową, bez pamięci... Strasznie to wspominam. Wspominam - bo od roku Mikołajek całkowicie wyeliminował te zachowania!  Patrzę i patrze i nie mogę się nadziwić, jak jakaś obłąkana matka, bo kiedy patrzę na Daniela i porównuję ten czas, kiedy Mikołajek był taki malutki widzę, jak bardzo to wszystko się różni. Tak, zdecydowanie każde dziecko jest inne i rozwija się inaczej, a na koniec zostaje wyjątkowym dorosłym, ale wczesne dzieciństwo Mikołajka przypominało pole walki. Walki z tym, że  przypadek Mikołajka był nie tylko pierwszy dla mnie, ale i dla większości lekarzy i terapeutów. Że nigdy nie spotkali takiego przypadku. I że nie wiedzieli, co z nim zrobić. W każdym razie moje pierwsze macierzyństwo zostało odczarowane przez drugie. Moja rozdygotana dusza wróciła do względnej równowagi. Cieszę się każdym dniem, kiedy dzieci bawią się razem. Kiedy się kłócą, krzyczą i nawzajem tłuką zabawkami. Kiedy razem oglądają bajki, razem czytają książeczki. A potem kiedy razem siedzą przy jednym stoliku i jedzą, wciąż próbując sobie zabrać nawzajem talerzyki. Aż szkoda, że nie siedzi tam trójka...


Daniel i Chilla u dziadka. 

3 komentarze:

  1. Usciski dla Danielka, rosnie jak na drozdzach:)jeszcze sie doczekasz trojki- zycze Ci tego i tego domu z ogrodem:) i wszystkiego:) sama wiesz!

    OdpowiedzUsuń
  2. pani wzruszyła się czytając ten wpis ;)

    ps. a od siebie dodam, że psy są cudownym lekarstwem na wszystko :) dlatego teraz mokrym nochalem trącam panią a ona się do mnie uśmiecha i głaszcze mnie za uchem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My wprawdzie leczymy się na razie kotami, ale... może kiedyś... kiedy będzie już ten dom, za który trzyma kciuki Ania JM ;-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...