wtorek, 11 lutego 2014

11

Nigdy nie miałam wątpliwości, jaka liczba jest moja. Niektórzy mówią: "Szczęśliwa liczba".
Moja liczba to 11.
Czuję to bardzo wyraźnie...

11 lutego to dla mnie dzień podsumowań.
Nie tylko dlatego, że tego dnia około godziny 13 robię się o rok starsza.
Także dlatego, że rok koliście się zamyka i wraca znów pożerać swój własny ogon...

Co ten rok mi przyniósł?

To może od innej strony, czyli dlaczego nie lubię "mapy marzeń"...
Mapa marzeń to mapa, na którą naklejasz, rysujesz czy ostatecznie opisujesz swoje marzenia.
Większość osób na mapie marzeń nakleja dom, samochód i prywatną plażę.
Ten rok jednak dla mnie stał się rokiem przewartościowań i tak jak jeszcze kiedyś marzyłam i pragnęłam małego, drewnianego domu na Hawajach, z hamakiem pod palmą i czarną plażą pod stopami, tak teraz... Tak teraz jest mi wszystko jedno, czy to będzie drewniany dom na Hawajach czy ósme piętro z widokiem na hipermarket gdzieś w Warszawie, bo na mojej mapie jest już tylko pewien stan.

Stan pełnej harmonii, o której uczył Robert Dilts na swoim seminarium, stan  równowagi i koncentracji, czystości umysłu, którą potrafił zachować pewien pilot samolotu, gdy wylądował na rzece Hudson.
Taki stan, kiedy obrazu nie zakłócają żadne emocje, a decyzje podejmują się w zgodzie z Wszechświatem    i energią, która prowadzi każdego człowieka.

Uczę się tego, a drogą do tego stanu jest świadomość tego, co właśnie się ze mną dzieje. Na co reaguję. Skąd biorą się emocje... i czy ich pierwszy impuls nie wynika się ze spraw, które dawno temu już utkwiły w przeszłości i tam powinny pozostać.

Dla mapy marzeń mam bezpieczniejszą alternatywę. Robię sobie mapę celów. Zapisuję to, dokąd zmierzam, co chcę osiągnąć w różnych, naprawdę różnych obszarach. Do hasła dołączam obraz. Najczęściej w głowie. Ale to tylko cele. Nie przywiązuję się do nich. Określam je sobie i puszczam. Niech myśli o nich pojawią się i przepłyną jak chmury. Może pojawi się coś lepszego, co mogłabym przeoczyć, gdybym tylko patrzyła na tę kartkę? Większość celów realizuje się sama całkowicie bez mojej pomocy.
Jak to działa?
Otóż tak:
"Im bardziej Kubuś zaglądał, tym bardziej nic nie było..." czyli im większe oczekiwania, tym większe rozczarowania...

A teraz idę wylądować na rzece Hudson. Starsza o rok. Bardziej cierpliwa. Jeszcze bardziej ciekawa tego, co jutro. Coraz mniej zainteresowana tym, aby za siebie się odwracać. Choć moja droga jest dość wąska, wyboista i niebezpieczna, idę. Równoważąc wszystko w środku.


Ten wpis dedykuję Wszystkim moim Nauczycielom, ale nie tylko Mistrzom, którzy podzielili się ze mną swoją mądrością i doświadczeniem. Także tym, którzy codziennie tak dzielnie mnie doświadczają... Dziękuję :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...