poniedziałek, 8 października 2012

niedźwiedź w dużym niebieskim domu

Mam marzenie. W zasadzie dużo marzeń. Jedno goni drugie. Gdy karmię w nocy Daniela, bawię się z Synkami na podłodze, sprzątam zabawki, wrzucam do pralki skarpetki jedna po drugiej, śpiochy, tetrowe pieluchy, koszulki.... Gdy sprzątam, spaceruję... to jakaś  niewykorzystana część umysłu się nudzi. Śpiewam piosenki, a ta część zgłasza wolne moce przerobowe. Rysuję z Mikołajkiem, a umysł woła - wrzuć coś. Wróciłam więc do marzeń. Marzę na leżąco, siedząco, w przysiadzie. Siedząc przy stole. Myjąc zęby. Zmywając talerz. Na podłodze. Wiążąc buty. Zapinając kurtkę. W deszcz, albo patrząc prosto w słońce.

O czym tak marzę? Marzę o dużym niebieskim, a w zasadzie turkusowym domu. Z brązowym dachem i dzikim ogrodem. I brązowymi okiennicami w kolorze mlecznej albo gorzkiej czekolady. Kiedyś myślałam, że ten dom będzie żółty. A potem straciłam go z oczu. Bo jak tu marzyć o domu, skoro tatuś magenisiowy od ponad dwóch lat bez pracy? A klawisze AWDS komputera  do imentu wytarte? Jestem realistką. Z rozsądku przestałam marzyć...

Myślałam, że życie dla mnie się już skończyło. Że zostały mi tylko obowiązki. Bez praw. Że taka karma. Ilość moich stresów i obciążeń rozwaliłaby bezpiecznik w elektrowni. Bo wszystko na mojej biednej głowie. Bo tylko ja się o to martwię, czy w następnym miesiącu da się zjeść światło z lodówki...

Więc przestałam marzyć, bo każde marzenie to był ból. Tak, jakby przyszłość się dla mnie zamknęła i jakbym ciągnęła to życie tylko dla swoich dzieci... Bo przecież już nie dla siebie. A na pewno nie teraz. Bo kiedy? Dla siebie też trzeba mieć czas... A ja przez te wszystkie nieprzespane noce czuję tylko ogromne zmęczenie. No i jeszcze rozczarowanie. Zagubiłam się. Beznadziejna sytuacja. Z wielkiej trwogi o przyszłość zgubiłam mój ukochany sierpień, zgubiłam wrzesień. Na szczęście otrzeźwiałam w październiku. Bo przecież ktoś musi nadal trzymać rękę na pulsie, żeby to wszystko ogarnąć.

Zaczęło się niewinnie. Od nieustannego poszukiwania koloru. Koloru turkusowego. Oddałam się tym poszukiwaniom niechcący, bo kolor turkusowy był wszędzie... Na ubraniach mijanych na spacerach ludzi, w reklamach, w czytanych książkach, w oglądanych na raty filmach, po 3 minuty. I wtedy, czując, że jeśli coś się kończy, to może coś też się zaczyna, zaczęłam widzieć ten dom. Niebieski. A w zasadzie turkusowy. Potem doszła turkusowa weranda. A potem jeszcze dziki, ukwiecony ogród... Niech sobie będzie, pomyślałam. Niech się marzy. Dzieje się to przecież bez wysiłku. A tu pieluchy, wyjący Daniel, nieśpiący Mikołajek. Codzienne troski, czarna wizja pustej lodówki. A dom przecież stoi i marzy się sam. Bez mojego udziału. Spokojnie. A w tym turkusowym domu - pokoje dla wszystkich. Mikołajek ma swoje królestwo. Daniel ma swoje królestwo. Ja mam swoje królestwo. A w łazience jest wanna...

A potem patrzę, w telewizji leci bajka Jima Hensona - Niedźwiedź w dużym niebieskim domu. O tak! W moim niebieskim domu marzeń nie ma jeszcze niedźwiedzia. Wielkiego, mądrego, spokojnego uśmiechniętego, kudłatego misia, do którego można się przytulać w każdej chwili i który wszystko za mnie ogarnie...


źródło


5 komentarzy:

  1. nie przestawaj marzyć! NIGDY choćby nie wiem co

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy piszesz o swoich uczuciach, to robisz to tak klarownie i lekko. Tak jakbyś trafiała w każdą nutę.
    Życzę Ci z całego serca,żeby ten samomarzący się dom się kiedyś ziścił. A taki misiu na pewno też praktyczny na zimowe zimne noce,kiedy stopom zimno. ;)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, ściskam Cie mocno. Bardzo mocno.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...