czwartek, 31 października 2013

zmiana czasu

Zmiana czasu przebiegła pomyślnie jedynie dla niektórych zegarów.
Dla moich dzieci, jak co roku, niestety nie.
Dokładnie o 4:40 - obudził się Daniel.
- Idę tam - oznajmił i to był koniec spania. Mojego spania. A mogłam pospać jeszcze przynajmniej do 5:20.

Pełen radości od razu pojawił się Mikołajek. Wyszczerzył swoje wyrwane w Centrum Zdrowia Dziecka bezzębie i zaczął skakać po łóżku. No tak... Wstajemy.

O 6:50 wymieszane zapachy perfum damskich i męskich w mojej windzie pozwoliły mi wreszcie stwierdzić, że czas już się wybudzić. Prawdę mówią biolodzy, że zapach jako ważny dla przetrwania bodziec jest odbierany przez mózg przedkorowo. Windę przetrwałam, ale chwilę później pędziłam z powrotem po jabłuszko dla Mikołajka. Przecież to ja będę go odbierać z Busoli, a on na pewno o nie zapyta, bo nauczył się chrupać jabłuszka w samochodzie, gdy wracamy z przedszkola.

Umiem to zrobić - zostawić dom w domu. I choć z ogromnym żalem, to jednak jadę tą wyperfumowaną windą w dół prosto do pracy, pozostawiając chwilę później na podwórku silny ślad zapachowy, choć nie mój, na drodze do pospiesznie zaparkowanego samochodu... Przecież te jabłuszka...

Jadę do pracy. Jesienne słońce, dopiero co obudzone, świeci mi w oczy. Na dnie serca mości się tęsknota, a może nawet żal, że to ja powinnam teraz być z dziećmi. Nigdy nie miałam parcia na szkło, ani ciągoty do kariery... ale tak wyszło, że to ja wystarczająco nie śpię, wcale nie czytam już książek, a ze zmęczenia prawie nie żyję, żeby to wszystko trzymało się kupy, żeby Mikołajek mógł się rozwijać, coraz więcej mówić, używać rączek, przytulać się i mówić - "Mamusiu", gdy w soboty i niedziele idziemy na pełne jesiennych liści spacery.

W samochodzie muzyka mnie drażni, więc budzi. Dom zamknęłam w domu, ale jeszcze przez chwilę o nim myślę. Myślę o tym, co zjedzą dzieci na obiad, i czy będą miały umyte ręce albo czy ktoś zauważy, co naszykowałam Mikołajkowi do przedszkola oraz czy tatuś magenisiowy przekaże Pani Grażynce dodatkowe suche spodnie dla Mikołajka, żeby były na zapas w ramach awarii. (Nie przekazał).

Jadę pustą o tej porze Warszawą. Za szybko jadę, ale inaczej nie umiem. Drugi dzień warsztatów. Otwieram drzwi w sali szkoleniowej, włączam ekspres do kawy, który mruczy na powitanie jak kot, robię sobie kawę  i już mnie nie ma przez długie dziewięć godzin... Gdy wybija piąta, zwijam ostatnie flipy ze ściany i wychodzę, żeby zdążyć do Mikołajka, który za chwilę skończy zajęcia w przedszkolu...

- Mamusiu... - woła Mikołajek i rzuca mi się na szyję. Ogarnia mnie wzruszenie. Teraz w dobrym filmie powinno być cięcie. Ale nie będzie. Show must go on, bowiem.

W Polsce matka niepełnosprawnego dziecka może liczyć tylko na siebie, państwo jest nieudolne, a pomoc społeczna nie istnieje. Wszystkie pieniądze, które NFZ czy samorządy mogłyby przeznaczyć na leczenie, opiekę, czy rehabilitację są przejadane przez urzędników wyższego szczebla i ich rodziny. Więc matka takiego dziecka musi zacisnąć zęby i myśleć o tych wspaniałych chwilach, które zbiera i kolekcjonuje w sercu. Sercu, które czasem z daleka bardzo tęskni... A czasem z bliska. Różnie. Zależy, gdzie w danej chwili pracuję...

Te chwile są wtedy, kiedy jestem z dziećmi. Te chwile, których jest coraz mniej... A przecież czasu nie da się zatrzymać i nic już się nie wróci. Nie wrócą przede wszystkim te momenty, gdy błąkam się po obcych miastach i hotelach, kiedy wyjaśniam innym, jak działa człowiek, samej się konfrontując z jego przewrotną konstrukcją w domu, zamiast w tym czasie stać nad kuchnią, z jednym dzieckiem na ręku, a drugim ciągnącym za spódnicę... Z tęsknotą w sercu. Z żalem, że mój idealny obraz tego, JAK chciałabym być matką, jest niemożliwy do wykonania, bo jestem samotnie pracującą matką z dwójką dzieci i ich tatusiem i nieocenioną Panią Grażynką, bez której mój świat runąłby i się rozsypał w drobiazgi.

wtorek, 8 października 2013

pokaż mi domek

Mikołajek rozwijał się nie tak - źle.
Daniel rozwija się za szybko - też źle.

Ponieważ mamy Mikołajka, który niekiedy przekracza ilość dopuszczalnych decybeli i wprowadza nerwową atmosferę tym przekraczaniem, trafiliśmy pod skrzydła specjalistów, żeby patrzyli na Daniela i mówili, co i kiedy zrobić, żeby dać mu wsparcie. Pani Neurolog - przemiła osoba z powołaniem, Pani Psychiatra - bardzo doświadczony specjalista, nie widzi na razie obszarów zagrożeń, Pani Psycholog - też normalna, choć tym szybkim rozwojem zaniepokojona, bo... ale pani logopeda... (musieliśmy pójść do logopedy, bo Daniel za szybko zaczął mówić - no nie żartuję!)

Wchodzimy do gabinetu, Daniel nie czuje się za pewnie, a pani mu robi na dzień dobry "trrrrrr" paluchami po plecach, bardzo mocno. Zatkało mnie, ale usiadłam spokojnie, uspokoiłam Daniela, chwilę porozmawiałam z nim. Siedzimy. Pani czyta kartę. Czyta i czyta, Daniel zaczyna się nudzić. Wchodzi pani doktor i w czasie naszej wizyty omawia z panią logopedą inny przypadek. Siedzimy sobie. Minęło 10 minut. Pani wraca do karty. Pytam, czy skoro dziecko się nudzi, to może jakąś zabawkę mu dam, bo Daniel rozgląda się po gabinecie i pokazuje mi coś.

- Może się wszystkim bawić - mówi pani.

Dobra, wyciągamy coś fajnego z szafy, a pani zadaje pytania. Odpowiadam, bawiąc się z Danielem i jednocześnie mówiąc do niego. Wreszcie pani osiąga spokój wewnętrzny i przestaje zadawać pytania. Minęło 20 minut wizyty. Bierze jakieś plansze i zwraca się do Daniela:

- Gdzie jest domek? (bardzo głośno, jakbyśmy co najmniej byli głuchoniemi).
Domek ma kształt, którego Daniel nie rozumie. Zaczyna opowiadać Pani o wszystkich innych obrazkach, pokazuje konika i mówi "konik" i tak dalej o każdym obrazku, których jest dużo, ale ignoruje "domek" i pytanie o domek.
Potem odwraca się do zabawek, które wcześniej wyciągnął. Źle! Bardzo źle! Teraz powinien szukać domku!

W ciągu dziesięciominutowej obserwacji dziecka pani logopeda wysnuwa wniosek, którym się ze mną dzieli (również bardzo głośno):
- Dziecko nie współpracuje!
- Nie, po prostu ma swoje zdanie, ale chętnie sprząta po sobie, wchodzi w zabawy z wymianą, zanosi śmieci do kosza, przynosi przedmioty, o które się go prosi, idzie się myć, gdy o tym mówimy.
- Nie podoba mi się, że on nie wykonuje poleceń. I że mówi niewyraźnie.
- Ale on ma 19 miesięcy.
- Niedobrze, że pierwsze słowa, które powiedział, były takie trudne "kwiatek", "drzwi"...

A mi nie podoba się pani logopeda. Ale widocznie w diagnozie najważniejsza jest kwestia gustu...

Żeby zmienić logopedę prowadzącego, należy napisać pismo do dyrektora placówki, z argumentacją. Zastanawiam się teraz, czemu Wszechświat po raz drugi zesłał mi tego logopedę. Poprzednio ta pani pracowała z Mikołajkiem, ale rozstaliśmy się z ośrodkiem. Z jej powodu...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...