sobota, 28 września 2013

pieczemy wegańskie bezglutenowe muffiny ze śliwką

Sobota. Pieczemy. Gotujemy. Bawimy się w kuchni. Wszędzie mąka. Wszędzie woda i wiórki kokosowe. Głośno i super zabawa. Szukamy ochotnika, który chciałby nam teraz kuchnię posprzątać ;-)

Upiekliśmy babeczki gryczane ze śliwkami :-)
Są trochę ciężkie i wilgotne, być może to z powodu śliwek oraz dlatego, że nie było glutenu oraz dałam mniej tłuszczu, niż w przepisie. Eksperyment skończył się tak, że nie ma już ani jednej! :D

Bezglutenowe wegańskie babeczki ze śliwką mamy magenisiowej

przepis na 20 babeczek


  • 500 gr mąki gryczanej
  • 400 ml mleka kokosowego
    - mleko kokosowe robię sama
    - generalnie wszyscy dają mleko ryżowe, ale ja nie lubię kupnego
    - dużo lepsze ciasto jest z kefirem... albo maślanką... ale trzymamy dietę
  • 4 - 5 łyżek oleju kokosowego
  • 2 łyżeczki bezglutenowego proszku do pieczenia
  • 20 śliwek (albo tyle, ile chcesz, ale śliwki robią zakalec w bezglutenach) 
  • 3-6 łyżek ksylitolu 
  • koniecznie troszkę soli
  • łyżeczka soku z cytryny dla przełamania smaku



Zmieszać suche z suchymi, mokre z mokrymi, a potem wszystkie razem.
Babeczki piekłam w foremkach. Warstwa ciasta, warstwa śliwek, warstwa ciasta.



Piecze się 20-30 minut w 180 stopniach, w zależności od gatunku śliwek, które lubią się "puszczać" ;-)

Smacznego :-)





piątek, 27 września 2013

wybór ze słownika Mikołajka

telon - telefon
białyj telon - mój telefon (czyli telefon mamy magenisiowej)
misika - kolor niebieski (wszystko, co jest niebieskie)
Miłaj - Mikołajek
Danii - Daniel
kulele - komputer

niedziela, 15 września 2013

Bóg i kasztany

Sobota. Nasz wspólny czas. Brzydko, szaro i ponuro. Mokre trawniki i ławki. Mokro w piaskownicy. I na huśtawkach. Idziemy więc na kasztany. Kasztany są, owszem. Na drzewach. Trudno powiedzieć, czy znalezienie choć jednego brązowego kasztana jest moją najsilniejszą potrzebą, czy może przebija mnie Mikołajek, drepcący pod jedynym drzewem w okolicy. Mikołajek robi trzecie kółeczko na trawniku. Nie ma kasztanów. To znaczy są. Piękne, kolczaste łupinki wyglądające jak miny morskie w czterech pancernych. I psie. Wiszą na drzewach i mówią do nas - cierpliwości...

- Kasztana kasztana kasztana! - dyryguje Mikołajek, z wrażenia porzucając na trawniku swojego zielonego BIO lizaka bez cukru i bez chemii, za to z ksylitolem, którego dostał w ramach ćwiczeń jamy ustnej. Nodobra. Mamy nowe słowo - "kasztan". Dobre i to.

Lizak przepadł w trawie - rozpoczął się lament Mikołajka. Daniel wychodzi z wózka. Swojego lizka już zjadł, a widzi, gdzie lizak Mikołajka upadł. Ogarniam dzieci, lizaki, kasztany. Zamykam oczy. Pod powiekami mam maj. Kwitną kasztanowce. Jedne na różowo, drugie na biało. W tym roku wiosna była wyjątkowo zimna, kasztanowce kwitną później. Chodziliśmy je oglądać z Danielem, kiedy Mikołajek uczył się żyć ze swoją chorobą w przedszkolu. Słodki, delikatnie duszący zapach. Bardzo nieuchwytny. Tak! Przypomniałam sobie. Jest ich całe mnóstwo -  tych kasztanowców,  tuż tuż, pod nosem. Idziemy!

Kasztanowce stoją, jak stały. Kasztany na nich wiszą niewzruszenie. Już nadpęknięte. Wiatru ani trochę. Gdybym była jakieś 7 centymetrów wyższa, mogłabym ich trochę dosięgnąć, ale...
Przeszliśmy całą kasztanową aleję. Znaleźliśmy dwa kasztany. Strąciłam jednego. Drugi spadł. Nodobra - mówię do Mikołajka. Przyjdziemy jutro, może coś jeszcze spadnie. I w poniedziałek. No a do wtorku powinieneś mieć całą torbę. Odchodzimy. Mikołajek niezadowolony, ale spokojny.

- Proszę pani, zerwać pani trochę kasztanów? - słyszę za sobą głos. Mężczyzna jest z dziećmi, kolegą i żoną. Łapie za gałąź. Strąca całe kiście. Jego chłopcy rzucają się zbierać. Zbieramy i my.
- Będziecie robić ludziki?

Zaczynamy rozmawiać. O ludzikach, przedszkolach, jesieniach, kasztanach. O Mikołajku, braku mikołajkowego białka i o kasztanach, jak można pobudzać nimi sensorykę dłoni i rozwój dziecka.
- Dużo zdrowia dla Mikołajka - życzy pan od kasztanów. I szczęścia - dodaje.

- Widzi pan, mamy dużo szczęścia do ludzi. W tym wszystkim zawsze jest ktoś, kto pojawia się nagle jak pan i zrywa nam kasztany.
-Bo widzi pani - mówi pan od kasztanów. Nad wszystkim czuwa Bóg.






wtorek, 10 września 2013

Błota, Błota i po Błotach...

Cudowny czas, cudowne miejsce...
Bociany... Konie... Żurawie...
Morze i fale, wydmy, wiatr...
Tańczące na wietrze ziarenka piasku przypominają, że nie ma rzeczy idealnych...
Pogięte sosny.
Niezmierzone łąki... Sarny, koziołki, zające,jastrzębie i myszołowy.
Ludzi tyle, ile potrzeba.
Pełna swoboda życia.
Raj?

Na początku - trudna adaptacja. Nieukojone, zniszczone takim, nie innym życiem nerwy, zmiana klimatu, deficyty snu...
Zimno, deszcz i dwanaście stopni. Trwająca tydzień gorączka Daniela. Szaleństwa i wycia Mikołajka.
Drugi tydzień - aklimatyzacja. Pogoda w kratkę. Zwiedzamy miejsca, w których byliśmy w zeszłym roku. Robimy ogniska. Jemy kiełbaski. Łapiemy komary i osy. Czuję, że dobrze wybrałam kierunek, ale trzy tygodnie to mimo wszystko może być nam za mało...
Trzeci tydzień. Gorąco i pięknie. Pogoda jak drut. Czuję, jak moje ciało wreszcie oddycha pełną piersią. Jak rozprostowują się zgniecione stresem mięśnie. Jak odzyskuję spokój. Jak na plaży, patrząc w odległy horyzont morza, na bawiące się spokojnie dzieci, odzyskuję wewnętrzną równowagę. Łapię pion. Tik, tak. Zegar może sobie tykać. Mnie nie dotyczy zegar. Nie wiem, który jest dzień tygodnia. Aż do przyjścia soboty. W sobotę Mikołaj od rana płacze. Wyje. Krzyczy. Jest niespokojny. Prowokuje. Zwraca na siebie uwagę. Nic dziwnego. Właśnie się pakujemy... Ostatni raz otwieram bramę, żegnam się z panią Bożenką i z maleńkim Wiktorem. Mam w oczach łzy. Do następnego lata... Na Błotach stoją żurawie. Trzydzieści, może czterdzieści... Krzyczą po swojemu, tym swoim przenikliwym głosem... Będę tęsknić. Już tęsknię. Już myślami jestem tam, na Błotach. Z zapachem koni i siana. Z tęsknotą do niekończącego się horyzontu z pianą fal...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...