wtorek, 25 czerwca 2013

mucha w mucholocie

Jest taki utwór śpiewany dla dzieci o jednej musze. Owa mucha leci mucholotem do Krakowa. My nie do Krakowa, i nie mucholotem, bo na piechotę poszliśmy sobie w sobotę z Mikołajkiem i jego bratem na spacer. Z nieba lał się żar niemiłosiernie, a Mikołajek był w zaskakująco dobrym humorze. Pani Grażynka nauczyła go podczas trudnych dla niego sytuacji śpiewać, a że spacer na odległość jest dla niego trudną sytuacją, więc zaintonowałam ową „Muchę”. Mam zaskakującą łatwość do tego typu piosenek od wczesnego dzieciństwa, a od kiedy słuchamy w domu głównie "Piosenek Rybki Mini-Mini", nie ta pierwsza piosenka wpadła mi w ucho i została. Mam nadzieję, że nie na zawsze, a nawet jeśli, to już trudno.  

Więc idziemy przez osiedle, i jakoś tak razem z Mikołajkiem zaczęliśmy śpiewać, ku ogromnej radości Daniela, który tylko pomrukiwał, rozłożony w wózku na słoneczku jak turecki basza. Przerzucił sobie nogi przez pałąk wózka i zerkał tylko co i rusz, gdy robiliśmy przerwę w utworze. Oczywiście zwrotek nie było, bo ich nie pamiętam, a Mikołajek jeszcze tak dalece nie mówi (muszę kiedyś nagrać, jak on śpiewa). Więc bucząc jak mucha (Mikołajek) i śpiewając na nutę Mazowsza (mama magenisiowa) dawaliśmy na pełny regulator:

„Mucha mucha w mucholocie,
jak w prawdziwym samolocie,
do Krakowa sobie leci,
a nad muchą słońce świeci”…

Lubię miny ludzi, jak idziemy sobie i śpiewamy z Mikołajkiem. Panie zwykle są zaskoczone lub zgorszone. Panowie się czasem uśmiechają ;-)

W połowie drogi do sklepu (około 25 minut w jedną stronę – z Mikołajkiem, bez Mikołajka góra 15 – bo przecież trzeba wejść nogą w każdą dziurę i obejść trzy razy każdy słupek) Mikołajek zarządził zmiany w refrenie, które sam zaproponował, więc za każdym razem mucha leciała gdzieś indziej, podaję za Mikołajkiem:

- do przedszkola (moja propozycja, która wywołała zalew zmian w refrenie)
- do „nujka” czyli do wujka (ale nie powiedział, do którego)
- do cioci Eli
- do cioci Sylwii
- do Grażynki (z niewiadomych powodów Mikołajek ostatnio nie mówi „ciocia Grażynka”, tylko „Grażynka”)
- do Bartka (czyli tata, ale ostatnio nie mówi „tata” tylko „Bartek”)
- do Daniela
- do mamy i taty
- do konika (ukochana przytulanka)
- było coś chyba coś jeszcze po drodze, nie pamiętam 



W każdym razie swobodnie dolecieliśmy do sklepu, kupiliśmy buty na próbę i wróciliśmy do domu, mniej swobodnie, ale wizja pieczonych w miodzie skrzydełek, które z nim od wcześniej marynowałam, dodała mu skrzydeł i orzeł wylądował. Przepraszam. Mucha. A utwór polecam. Mucha nieco swinguje!



niedziela, 23 czerwca 2013

tatuś magenisiowy

Normalnie tak jest, że twórców-stwórców jest dwóch i nie mam na myśli teraz Biblii, tylko życie na planecie Ziemia, a ci stwórcy to, jak wiadomo, Mama i Tata. I tak oto Mikołajek też ma dwóch stwórców. Magenisiową mamę i tatusia magenisiowego.

I właśnie dziś magenisiowy tatuś obchodzi swoje tatusiowe święto, z której to okazji upiekliśmy z chłopakami rano sernik. Z kazeiną, za to  bez cukru - do słodzenia sok z malin. Mikołajek nie załapał się na ów sernik nie tylko z powodu kazeiny oraz cukru (zdaje się był w soku) ale także z powodu tego, że padł. Zasnął na kanapie jak długi jeszcze przed wieczorną kąpielą, wykończony pogodą.

Ale miało być nie o serniku, tylko o tatusiu. No więc za  projektem "Terapia Mikołajka" w roli wykonawcy szalonych i mniej szalonych pomysłów magenisiowej mamusi stoi właśnie magenisiowy tatuś. Czyli w roli tatusia - kierowcy zawozi i przywozi Mikołajka z terapeutą na terapię. W roli tatusia - kierowcy - diżeja przywozi Mikołajka z Magicznej Busoli, zapodając mu w aucie ukochaną muzę (nie, nie bądźcie zdziwieni - muzę ze Starcrafta). W roli tatusia - bajarza czyta mu wczesnym rankiem bajki, gdy mamusia odsypia nocną pracę. W roli tatusia - kucharza gotuje mu rano zupę do przedszkola wg ścisłych bezglutenowo-bezkazeinowych wytycznych i o ile się obudzi, występuje w roli usypianki-przytulanki, gdy Mikołajek pomyli dzień z nocą i bawi się po ciemku w pokoju na całego. Czasem Mikołajek bawi się tak głośno, że budzi cały dom, oprócz tatusia (bo tatusia ogólnie obudzić łatwo nie jest). Wtedy mamusia budzi tatusia i mówi - Mikołajek nie śpi i żeby pójść spać, postawił warunki - chce tylko Ciebie! Bo od niepamiętnych czasów, gdy Mikołajek nie mógł w nocy spać, i nie wystarczała już mamusia, Mikołajek do zasypiania zażyczył sobie tatę. I tak zostało.

Tak więc kochany tatusiu magenisiowy, w tym pięknym dniu życzymy Ci z naszymi dziećmi samych miłych chwil i radości z obecności i tupotu mniejszych stóp... i większych :-) I żebyś zawsze był przy Mikołajku, jak od początku jesteś.






sobota, 22 czerwca 2013

17 miesięcy - jak jeden dzień

19 czerwca Daniel skończył 17 miesięcy - minęło szybko, jak jeden dzień. Dopiero co przywieźliśmy go do domu w wielki mróz, zawiniętego w za duży kombinezon i koc, a już zaczął mówić całymi zdaniami. Po swojemu, ale zrozumiale dla otoczenia. Wciąż nie wierzę własnym oczom, że dzieci rozwijają się same. Że nie trzeba wozić ich codziennie do terapeuty. Że jak nie będzie rehabilitanta, to dziecko i tak i tak zacznie chodzić. Że jak nie będzie logopedy, to i tak samo się będzie komunikować, a po chwili samo zacznie mówić. Że w zasadzie nie potrzebuję przy nim pomocy, że mogę zająć się nim sama, bo jego ataki złości charakterystyczne dla buntu dwulatka są niczym w porównaniu z tym samym okresem u Mikołajka, który charakteryzował się krzykiem i płaczem przez jakieś 20 godzin na dobę. I wielką trudnością w komunikacji od i do niego, w zrozumieniu jego potrzeb, w zrozumieniu tego, czego tak naprawdę on chce, bo kiedy nie dostawał tego, co chciał (nawet na bardzo podstawowym poziomie potrzeby bodźców lub odizolowania się od bodźców) to po prostu wpadał w szał, krzyk i zaczynał o wszystko uderzać głową, bez pamięci... Strasznie to wspominam. Wspominam - bo od roku Mikołajek całkowicie wyeliminował te zachowania!  Patrzę i patrze i nie mogę się nadziwić, jak jakaś obłąkana matka, bo kiedy patrzę na Daniela i porównuję ten czas, kiedy Mikołajek był taki malutki widzę, jak bardzo to wszystko się różni. Tak, zdecydowanie każde dziecko jest inne i rozwija się inaczej, a na koniec zostaje wyjątkowym dorosłym, ale wczesne dzieciństwo Mikołajka przypominało pole walki. Walki z tym, że  przypadek Mikołajka był nie tylko pierwszy dla mnie, ale i dla większości lekarzy i terapeutów. Że nigdy nie spotkali takiego przypadku. I że nie wiedzieli, co z nim zrobić. W każdym razie moje pierwsze macierzyństwo zostało odczarowane przez drugie. Moja rozdygotana dusza wróciła do względnej równowagi. Cieszę się każdym dniem, kiedy dzieci bawią się razem. Kiedy się kłócą, krzyczą i nawzajem tłuką zabawkami. Kiedy razem oglądają bajki, razem czytają książeczki. A potem kiedy razem siedzą przy jednym stoliku i jedzą, wciąż próbując sobie zabrać nawzajem talerzyki. Aż szkoda, że nie siedzi tam trójka...


Daniel i Chilla u dziadka. 

sobota, 15 czerwca 2013

ciasto kruche gryczane bezglutenowe dla Mikołajka - no dobra!

W związku z tym, że zdjęcie tego ciasta  na fejsbukowym profilu Przygody Mikołajka wzbudziło duże zainteresowanie, mimo późnej pory odpowiadam na pytanie, z czego tak naprawdę to ciasto jest :-)

Uwierzycie, jeśli powiem, że z mąki gryczanej?

A było to tak. Od świąt wielkanocnych próbuję upiec coś naprawdę dobrego bezglutenowego. A że miałam mało czasu, do tej pory piekła moja mama. Piekła szarlotkę na kruchym gryczanym spodzie wg swojego przepisu na zwykłe ciasto kruche. Pierwsze dwie wyszły genialne, trzecia już nie. Potem wg tego przepisu piekłam kruchy jogurtowy mazurek, ale też eksplodował nieomal podczas pieczenia, a że potrzeba matką wynalazku, sięgnęłam do internetów. W internetach milion bezglutenowych przepisów. Żadnego, jakiego potrzebowałam. Wszystkie z mąki bezglutenowej, wg mnie - mówiąc bez ogródek, syfu. Jak przeczytałam skład jednej czy drugiej mąki bezglutenowej, to zaczęłam się zastanawiać, jak te biedne bezglutenowe biedaki chore np na ciężką postać celiakii jedzą tę bezglutenowo-bezsmakową tablicę Mendelejewa, w której obok cukru jednym z ważnych składników jest kukurydza, może nawet kukurydza GMO. A my ostatnio mówimy stanowcze nie kukurydzy.

Dobra, przechodzę do rzeczy, ale jeszcze tylko napomknę, że przepis w końcu wymyśliłam sama i w zasadzie za pierwszym razem wyszedł (został zjedzony jako szarlotka, zanim zrobiłam zdjęcie)

Jest z mąki gryczanej, bardzo zdrowej i pełnej samych zdrowych substancji, makro i mikroelementów, pierwiastków śladowych i tak dalej, dodatkowo ma wyrazisty smak. Ten kruchy spód nadaje się zarówno na tartę warzywną, wytrawną jak i tartę na słodko. Spód wychodzi kruchy i pyszny, przynajmniej jak na moje potrzeby kubków smakowych.

W przepisie jest jajko i masło klarowane, ale przepis łatwo można zmodyfikować na wegański, gdy po prostu usunie się jajko (ciasto będzie bardziej kruche, ale można zamiast tego jaja dodać jeszcze 1 łyżkę mąki ziemniaczanej i nieco wody - może się zrobić bardziej twarde) a masło klarowane spokojnie zamienić na tłuszcz kokosowy.

GRYCZANA TARTA BEZGLUTENOWA
  • 200 gramów mąki gryczanej
  • 100 gramów masła klarowanego (może być zwykłe, może być tłuszcz kokosowy - w zależności od Waszych potrzeb i możliwości)
  • kopiasta łyżka mąki ziemniaczanej
  • jajo
  • łyżka - dwie zimnej wody
Masło nie może być roztopione, więc najlepiej wyjąć je prosto z lodówki, pokroić nożem na maleńkie kawałeczki, zmieszać mikserem planetarnym lub malakserem z jajem i mąką ziemniaczaną. Stopniowo dodawać mąkę gryczaną. Powstaną nietrzymające się kupy grudki. Tak ma być, nie należy się tym przejmować. Wyjąć to wszystko z misy miksera i zagnieść szybko do jednolitości. Po uzyskaniu jednolitej w miarę masy od razu zawinąć w folię i schować do zamrażalnika na jakieś 30 minut. Potem wyjąć, kroić nożem, "wylepić" ciastem formę na tartę, zrobić dookoła wałeczek i voila! Ciasto papierem do pieczenia przykryć, na papier wysypać kulki ceramiczne do pieczenia kruchych ciast albo fasolę albo talerzyk. Jeśli ciasto kruche nie będzie przykryte czymś ciężkim podczas pieczenia (np siekierą ;-) , to może "wykipieć" - nie polecam. Albo eksplodować - też nie polecam. 

Podpiekam 20 minut w 180 stopniach C (jeśli na szarlotkę). Piekę na amen 30 - 40 minut - trzeba z wyczuciem, w zależności od grubości ciasta oraz tego, czy ma być przypieczone, czy delikatnie upieczone. Wstawiam oczywiście do gorącego pieca (początkowo ustawiam na 220, ale po wstawieniu ciasta do pieca zmieniam na 180-160 (z wyczuciem)

Na przedstawionym poniżej cieście jest akurat zapiekany krem budyniowy, ale można tu wrzucić naprawdę wszystko (podobnie jak do kremu - polecam rabarbar :-)

Jutro będę piekła tartę rabarbarową, to nadarzy się okazja do wrzucenia przepisu na ów krem budyniowy...









wtorek, 11 czerwca 2013

zoo

Piątek, odwinęłam się z kokonu życia, żeby spędzić cudowny dzień z moimi synkami - niezapomniany spacer w zoo z Mikołajkiem, Danielem oraz dziećmi i Paniami z Magicznej Busoli. Chciałam napisać, że to było wczoraj, ale niestety - minął już prawie tydzień, więc spieszę skończyć ten wpis jak najszybciej - może dziś się uda!

 Zoo bardzo się zmieniło, od kiedy widzieliśmy się ostatni raz 4 lata temu. Mikołajek jeszcze nie chodził. Jeździł swoim zielonym wózkiem i chłonął każdą chwilę, kiedy mógł sobie spokojnie siedzieć, patrzeć, pić sok i pożerać kukurydziane chrupki. Tym razem taka rola przypadła Danielowi. Siedział w wózku, pożerał chrupki i patrzył na czerwone tyłki pawianów, na za dużego rekina w za małym akwarium, na za dużą panterę śnieżną w swojej metalowej mikroprzestrzeni, na zblazowanego lwa, znudzonego hipopotama, tylko słonie miały jako taki teren, w którym od biedy mogły próbować się zgubić...

Zoo za każdym razem mnie przygnębia. Wyblakłe flamingi. Koty Schroedingera zamknięte w pudełkach od zapałek... Panda i jej drzewo, wielka sosna - patrząc na powierzchnię, panda ma najwięcej metrów kwadratowych w całym zoo. Wikunie na chusteczkach do nosa trawników i zmęczony kucyk, na przejażdżkę którym w końcu zgodził się Mikołajek. (Musimy wyciągnąć zdjęcia od Pań ;-)

Chłopaki wytrzymały CAŁĄ wycieczkę - 3 godziny zwiedzania klatek, wolier i małych zbiorników wodnych. Mikołajek trzymał się dzielnie, ale odmawiał pozowania do zdjęć i uciekał w różne strony, jakby próbował poczuć całkowitą wolność bez grupy kolegów z przedszkola, Pań, mamy i brata, ale mimo wszystko się pilnował. Na koniec przestraszył się jaka, albo innego bawoła. Wielki zwierz podszedł za blisko ogrodzenia i Mikołajek, bardzo już zmęczony, spanikował. Mieliśmy też jedną histerię na placu zabaw, ale szybko udało się wyjaśnić o co chodzi, i zapobiec dramatycznej rozpaczy - już nie pamiętam z jakiego powodu oraz wysiadkę prawie w biegu z prawie ruszającego pociągu - Mikołajek na placu zabaw został posadzony na przodzie lokomotywy wąskotorowej  kolejki, jako motorniczy, ale ta funkcja go przerosła i próbował zwiać do tyłu. Zoo pożegnał wielkim wyciem. W samochodzie zasnął. I spał do 23.00.

Jestem zadowolona ze swojej decyzji - czyli z tego, że przeniosłam Mikołajka do "Magicznej Busoli". O ten rodzaj opieki mi chodziło, gdy szukałam dla niego miejsca. O tę cierpliwą uważność, o to rozumienie inności mojego dziecka. O zaplanowaną, przemyślaną terapię, plan dydaktyczny i spokój w kontakcie z moim dzieckiem.

Przyczajony tygrys, ukryty Mikołajek (pan go zaczepił pod pawilonem z akwariami).
Oczywiście. To są właśnie piranie.
Gdzie jest Nemo?




Mikołajek pomaga Pani Ani ciągnąć wózek z wodą, chrupkami, kurtkami...







Gdzie jest małpa?
- Pupa - powiedział Mikołajek.
W wolierze z kurami i perliczką  -  siekiera... Bezcenne pytanie Mikołajka - Co to jest?

To się kręciło, a Mikołajek ryczał z radości. A potem, bo nie mógł zejść.


Wielkość klatki pantery śnieżnej wstrząsnęła mną... nie pierwszy raz... 
Dodaj napis
Ewakuacja... 



Znajdź hipopotama.




sobota, 1 czerwca 2013

dzień matki i od razu dziecka - w sensie dzieci - oczywiście

Do tego wpisu (jak i do każdego) zabierałam się jakieś sto do dwustu razy, ale się nie poddaję, choć ostatnio  nawet na pisanie o Mikołajku czas został mi zabrany. Dziś znów spróbuję napisać i mam nadzieję, że kiedyś w końcu, może właśnie dziś, to mi się uda. Moje życie pisze cudowne historie, po kilka sztuk na każdy dzień roku, nie daje mi jednak dodatkowych minut, aby te historie Wam opowiedzieć... Prosta ironia losu ;-)

Więc skoro w temacie "Dzień Matki", to może teraz uda mi się napisać o matce, która wie, co to znaczy "czasu jak na lekarstwo". A to znaczy, że naprawdę bardzo niewiele. To znaczy, że wiesz, jak wygląda wyłączony telewizor, ale już nie pamiętasz, jak włączony, chyba, że akurat lecą bajki. Że słyszałaś, że ludzie chodzą do kina, jeżdżą na jakieś wyjazdy, ze znajomymi się spotykają, mają wieczorem czas dla siebie ( a niektórzy nawet w dzień!)... Że podobno niektórzy w nocy śpią, zamiast pracować.

Tak, słyszałam, a nawet codziennie widzę, jak ludzie tracą czas, jak upływa im na robieniu rzeczy, które pozwalają im niemo trwać. A ja nie chcę tylko trwać. Mnie bardziej interesuje życie, a jeszcze bardziej mnie interesuje, żeby te dwa cuda, które wydałam na świat, mogły w przyszłości żyć pełną piersią i cieszyć się radosną, spokojną egzystencją (to już temacie życzeń na dzień dziecka). Ale niestety najbardziej mnie interesuje, aby te moje dwa cuda miały co jeść, co jest teraz tematem szczególnym, nie tylko dlatego, że czerwiec będzie ostatnim miesiącem rehabilitacji Mikołajka, chyba, że ktoś zgodzi się leczyć i prowadzić terapię Mikołajkowi za darmo. Skończyły się pieniądze na koncie w Fundacji. Nie wystarczyło ich, aby pokryć tegoroczne moje zapędy, aby Mikołajek mógł w przyszłości być w miarę samodzielny. I choć ja, matka, pracuję dla dobra moich dzieci często do pierwszej, drugiej w nocy, że zapomniałam już, co to jest mój własny, prywatny czas, czy nawet czas na sen... to jednak ja matka na pełny etat, pracująca przed maleńkim ekranem netbooka w nocy, nie jestem w stanie utrzymać sama rodziny, a co dopiero rehabilitacji...

Wyczerpałam już wszystkie pomysły, teraz pozostało mi już tylko wierzyć, że w nocy przyleci wróżka zębuszka i w nagrodę za to, jak dzielnie zaciskam zęby, pod poduszką zostawi mi szczęśliwy los - np w totolotka... O pardą, teraz mówi się na to lotto...

I niestety, oprócz marzeń o tym, żeby Mikołajek jednak miał tę terapię, oprócz marzeń, żeby jednak przespać choć pół nocy, oprócz marzeń, żeby tatuś magenisiowy znalazł pracę i żeby puściło go wreszcie ze swoich macek to coś, co zamieszkało w naszym komputerze, oprócz marzeń, żeby prowadzić normalne, spokojne życie z nieuleczalnie chorym dzieckiem... oprócz tych marzeń na dziś nie mam już więcej nic, no może jeszcze tylko zmęczenie.

Z okazji Dnia Dziecka dla moich dzieci upiekłam bezglutenową szarlotkę. Z okazji Dnia Dziecka Mikołajek oglądał cały dzień bajki, wygłupiał się z ciocią oraz się rozebrał i chwilę tak został (Mikołajek ma proste potrzeby, jedną z nich jest "golas" - jego zmysły nie cierpią dotyku ubrań i rozbiera się chętnie i gdzie tylko może). Na obiad miały być naleśniki, ale wyszły placuszki. Z okazji Dnia Dziecka zdałam sobie sprawę milion biliion pierdylion setny raz, że bycie matką jest najwspanialszym doświadczeniem, jakie przyniosło mi życie. A bycie matką Mikołajka - całkowicie bezcenne.

I dlatego wspominając zeszłotygodniowy Dzień Matki i patrząc dość świeżo na dzisiejszy Dzień Dziecka zastanawiam się tylko nad jednym - jak długo wystarczy mi siły i motywacji do pracy w nocy, aby przedzierając się przez zarośla własnego ponadnormatywnego zmęczenia udawać przed moimi dziećmi, że ziewanie to moje hobby.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...