poniedziałek, 28 maja 2012

macierzyństwo

Jestem mamą od jakichś pięciu lat. Próbowałam sobie przypomnieć tamten dzień, mój pierwszy dzień matki, ale nie mogę. Nie pamiętam. Zaginął w gwiazdozbiorach moich neuronów. W sieciach aksonów. W pomrokach przeszłości. Dotarłam do zdjęć. Na pewno było ciepło. 2007 to był naprawdę gorący rok.  Wykąpałam Mikołajka. Mikołajek bawił się z nami na podłodze, a raczej my z nim. Śmiał się do tatusia. To ze zdjęć. Ale... akurat tego dnia nie pamiętam. Pamiętam tylko zawieszone w powietrzu pytania, otępiającą troskę, perfekcyjną regularność w staraniach - że jak wszystko zapnę na ostatni guzik, to może jakoś od tego wyzdrowieje, że nie jest źle, że mogło być gorzej. Pamiętam kołowrót wizyt lekarskich, rehabilitacji i ćwiczeń w domu oraz głośno przeżywany żal, który poczułam pierwszy raz na korytarzach Centrum Zdrowia Dziecka, żal o to, kiedy będzie wreszcie mój czas na to cudowne macierzyństwo z powolnym przechadzaniem się z wózkiem pomiędzy drzewami parku, ciche gęganie do dziecka i całowanie pulchnych stópek, kiedy będzie ten czas na macierzyńską nudę pierwszych dni życia, na budowanie spokojnej relacji mamusia - synek, świadome patrzenie sobie w oczka i wylegiwanie się na kocykach zamiast pospiesznego karmienia, przewijania i przebierania pomiędzy wizytami to tu to tam u coraz mądrzejszych specjalistów od siedmiu a nawet ośmiu boleści.

Ja i Mikołajek - mój pierwszy dzień matki -2007 rok




sobota, 26 maja 2012

dzień matki

"Wyjątkowa matka"

Czy zapytaliście się kiedyś siebie, w jaki sposób Pan Bóg wybiera matki upośledzonych dzieci?
- Tej dajmy dziecko upośledzone.
A na to ciekawski anioł:
- Dlaczego właśnie tej, Panie? Jest taka szczęśliwa...
- Właśnie tylko dlatego - mówi uśmiechnięty Bóg. - Czy mógłbym powierzyć upośledzone dziecko kobiecie, która nie wie, czym jest radość? Byłoby to okrutne.
- Ale czy będzie miała cierpliwość? - pytał anioł.
- Nie chcę, aby miała nazbyt dużo cierpliwości, bo utonęłaby w morzu łez, roztkliwiając się nad sobą i swoim bólem. A tak, jak je tylko przejdzie szok i bunt, będzie potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.
- Panie, wydaje mi się, że ta kobieta nie wierzy nawet w Ciebie.
Bóg uśmiechnął się.
To nieważne. Mogę temu przeciwdziałać. Ta kobieta jest doskonała. Posiada w sobie właściwą ilość egoizmu.
Anioł nie mógł uwierzyć swoim uszom.
- Egoizmu? Czyżby egoizm był cnotą?
Bóg przytaknął.
- Jeśli nie będzie potrafiła od czasu do czasu rozłączyć się ze swoim synem, nie da sobie nigdy rady. Tak, właśnie taka ma być kobieta, którą obdaruję dzieckiem dalekim od doskonałości. Kobieta, która jeszcze teraz nie zdaje sobie z tego sprawy, że kiedyś będą jej tego zazdrościć.
     Nigdy nie będzie pewna żadnego słowa. Nigdy nie będzie ufała swojemu każdemu krokowi. Ale kiedy jej dziecko powie pierwszy raz - "Mamo" - uświadomi sobie cud, którego doświadczyła. Widząc drzewo lub zachód słońca lub niewidome dziecko, będzie potrafiła bardziej niż ktokolwiek inny dostrzec moją moc.
     Pozwolę jej, aby widziała rzeczy tak, jak ja sam je widzę (ciemnotę, okrucieństwo, uprzedzenia), i pomogę jej, aby potrafiła wzbić się ponad nie. Nigdy nie będzie samotna. Będę przy niej w każdej minucie jej życia, bo to ona w tak troskliwy sposób wykonuje swoją pracę, jakby była wciąż przy mnie.
- A święty patron? - zapytał anioł, trzymając zawieszone w powietrzu gotowe do pisania pióro.
Bóg uśmiechnął się.
- Wystarczy jej lustro.



Erma Bombeck w B. Ferrero "Kółka na wodzie"



czwartek, 24 maja 2012

żaba czyli dzień Matki i Ojca

Dziś Mikołajek trzeci raz w życiu wystąpił przed szeroką publicznością - w roli żaby. Uprzedzając wszystkie pytania - nie było w pobliżu żadnej księżniczki - gdyby była, nie wiadomo, jakby się to skończyło... Przedszkole Integracyjne, w którym Mikołajek integruje się z "normalnymi" dziećmi /kiedyś rozwinę ten temat, ale na pewno nie dziś/ zorganizowało Dzień MatkoOjca. Na widowni kłębiły się rzesze rodziców w amoku zasłaniając innym rodzicom, strzelając masę zdjęć, kręcąc kamerą oraz telefonem i zachowując się w sposób absolutnie pozbawiony rozumu. Było duszno i gorąco. A na scenie stały przejęte dzieciaki, podrygując w rytm  pieśni o matce i ojcu puszczanych z dwukasetowca. Dzieci były ubrane na zielono i miały na sobie ręcznie robione z papierowego talerzyka i krepiny żabie oczy. Była też muzyka z pląsaniem. Mikołajek pląsał i się dąsał. Próbował też wymusić na paniach obsługę dwukasetowca. Panie się nie dały i grzecznie powrócił do szeregu śpiewających "żabek", które w pieśniach dziękczynnych chwaliły swych rodzicieli. W pewnym momencie miał kryzys wartości, załamał się i zrobił na podłodze "rozdeptaną żabę", ale ponieważ większość stada żab przeżywało podobne emocje, nie była to rola solowa. I żeby nikt nie domyślił się, że  nie mówi, poruszał ustami markując śpiewanie. No brawo. Na widowni oprócz mamy, taty i Daniela Mikołajek wypatrzył jeszcze Babcię i Dziadka.
Widzę, że jednak woli występy bardziej kameralne, w znanym sobie gronie. Taka szeroka publiczność na razie go krępuje.







W końcu nie rozumiem, czemu te żaby?

poniedziałek, 21 maja 2012

dzień z wycia

...czyli dzień z życia Mikołajka.
Niedziela. Pogoda słoneczna. Ciepło. Poszliśmy z dziećmi na spacer. Mikołaj rano już spał swoje poranne prawie dwie godziny, więc ryzyko odpału było nieduże. A jednak...

Zaczęło się przy wychodzeniu. Mikołajek zażądał wyjścia z konikiem - czyli z przytulanką. Wydawało się to nieco podejrzane, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Na dworze od razu zrobiło mu się gorzej. Słaniał się i marudził.
- Synku, jesteś zmęczony? - Chcesz spać?
Na wszystkie głupie pytania starych padała ta sama odpowiedź - Niiiiiiiiiiiiiiiieeee!!! - daliśmy więc sobie spokój i kontynuowaliśmy niedzielny rodzinny spacer. A kiedy dowiedział się, że idziemy do Babci, ruszył kurcgalopkiem. To nas zmyliło. W połowie drogi jednak już żądał, żeby magenisiowy tatuś wziął go na barana. No to wtedy pierwszy raz zdałam sobie sprawę z tego, że jest słabo. /Suabo - jak mówi teraz młodzież/.
Baran został przegłosowany 2:1 - za głosowała mama magenisiowa oraz Mikołajek. Tatuś był przeciw, przecież to jego kręgosłup. (Swoją drogą ciekawa jest etymologia zwrotu "na barana"... Nic dziwnego, że tatuś był przeciw.)

Po drodze zaliczyliśmy więc spotkanie z Babcią, plac zabaw i lody (pionizujemy język) ale... Ale z placu zabaw wyszło niewiele, bo Mikołajek wytypował huśtawkę w wersji leżącej i próbował na niej zasnąć, a z pionizacji języka równie niewiele, bo Mikołajek już dawno przejrzał starych, czemu tak chętnie kupują mu lody i zamiast pionizacji języka zarządził jedzenie łyżeczką, która leżała przy stoisku.

Po zjedzeniu lodów zrezygnował z wafelka - i zapaliła mi się ostatnia lampka kontrolna z napisem "wracać do domu natychmiast!!!". Trochę za późno. Powinna się zapalić przed wyjściem na ten niedzielny spacer, bo Mikołaj już rozpoczął pokaz. Wokół ludzie przy stolikach - wybraliśmy się nierozsądnie w miejsce pełne letnich ogródków piwnych i  restauracyjnych - oczywiście wszyscy się na nas gapią, bo Mikołaj rozpoczął koncert.

On chce na plac zabaw - który jest obok. Potem nie chce. Potem to samo trzy razy. Chce loda. Potem sam już nie wie. No to zaczyna krzyczeć - tak naprawdę to chce spać i ja już o tym wiem, ale do domu jest kawałek. Wyje. Zapadł się w tą swoją bezsilność z senności i chlup - ukochanego konika - przytulankę do kosza, najbrudniejszego kosza na środku handlowego pasażu, na oczach tych wszystkich żrących, pijących, papierosy palących i na moje dziecko się gapiących i komentujących. A potem upchnął go jeszcze, zanim zdążyliśmy dobiec. I dalej wyje. A jeszcze, żeby było więcej wrażeń - dołożył swój przeciwsłoneczny kapelusz, prawdziwy amerykański ze Stanów USA - jak mawiała moja koleżanka w podstawówce. I wyje.
Tatuś magenisiowy uratował konika. A potem kapelusz. I ruszyliśmy do domu - towarzyszyło nam oczywiście wycie i te straszne spojrzenia, że mamy:

A) - niewychowane, paskudnie rozpuszczone, wstrętne, niekulturalne dziecko.
B) - że zrobiliśmy coś temu biednemu dziecku, które wrzeszczy i wyje, a potem pada na kolana, aby dalej wyć.
C) - inne

Pani sprzedająca konwalie nawet zaczęła ze mną rozmowę, że "czemu to dziecko tak krzyczy" ale jak odpowiedziałam, że " bo jest nieuleczalnie chore", to pani mnie sto razy przepraszała i wybrała najładniejsze konwalie. Konwalie dziś zdechły.

Inna pani wychyliła się z okna na czwartym piętrze z wykrzyczanym pytaniem, czemu to dziecko tak krzyczy, co mu robimy, czemu go nie wychowaliśmy i tak dalej, krzycząc głośniej od Mikołaja. Tatuś magenisiowy kazał jej wracać do garów. Było mi po prostu przykro.

A Mikołaj wszedł do domu i zasnął, choć była 16 i spał wcześniej.
Bo jest maj. A w maju Mikołaj gorzej śpi. Zasypia o 19, aby już o 22 wstać i roztaczać swój urok do 1.30, a potem za namową tatusia pójść spać na dwie godziny i przed 4 obudzić się na dobre. I wyjąć wszystkie swoje zabawki, przynieść bajki do czytania i poprosić o śniadanie...

A jak się nie śpi, to układ nerwowy się nie regeneruje i Mikołajek jest wciąż zmęczony, bezsilny, atakowany światłem, dźwiękami i życiem, które ludzkość postanowiła prowadzić właśnie w dzień. I nie wie co robić. Krótki sen w dzień mu nie wystarcza, a z resztą... normalnie ludzie nie śpią w dzień. Bo jak idzie po ulicy, to się nigdzie nie położy, bo nikt nie wymyślił łóżek na ulicy. Może, gdyby był w samochodzie, albo na kolanach u tatusia, albo gdzieś u kogoś, kto akurat niczego by od niego nie chciał, a tak... Poza tym świat jest taki ciekawy i atrakcyjny. Zupełnie nie jest przystosowany do smisiów-magenisiów, które cierpią na przewlekłe zaburzenia snu, niespokojnego snu, wciąż przerywanego snu, snu innego, niż wszystkie.

sobota, 19 maja 2012

tadam!

Te nogi należą do Daniela, który uprzejmie skończył dziś czwarty miesiąc.



A te nogi należą do Mikołajka, którego to nogi w tamtym czasie też miały właśnie cztery miesiące.















Wniosek = chłopakom spokojnie wystarczyłaby jedna para skarpetek!
Zaskakujące, jak bardzo chłopaki są podobne do siebie i to nie tylko z powodu skarpetek...
Zaskakujące, jak bardzo chłopaki się różnią od siebie, bo okazuje się, że można jednocześnie być bardzo podobnym i bardzo innym...
Daniel rusza się za małego Mikołajka. Szaleją jego rączki i nóżki. Gada za małego Mikołajka, mówi do mnie nieustannie. Skarży się, opowiada... Muszę być ja i  tylko ja. Mikołaj był bardziej pod tym względem elastyczny. I jednocześnie bardziej nieruchomy. Położony w jednej pozycji grzecznie w niej zostawał. Nie wydawał tych wszystkich dźwięków, nie interesował się telewizją, mamą, aż tak zabawkami, w tamtym czasie, gdy Mikołajek miał cztery miesiące, świat dla niego był jeszcze miejscem za grubą, brudną szybą,  a on był uwięziony we wnętrzu siebie. Wspomnienia to piękna rzecz, ale.

piątek, 18 maja 2012

szpital na peryferiach - lekcja pokory

Gdy byliśmy z maleńkim Mikołajkiem na oddziale CZD, różne matki spotykałam w pokoju rodziców, ale ta jedna  była wyjątkowa. Prosta i wulgarna w języku i obyciu, o niewyszukanym guście, niewysoka i niewywrotna, absolutnie niezadbana, z czarnym uśmiechem zepsutych próchnicą zębów.  Miała niebieskie oczy i długie płowe włosy - wyglądała jak połączenie nimfy z pulchnym amorkiem. Wciąż była pogodna, uśmiechała się i żartowała nieustannie, w ten swój dość niewybredny sposób, i gdy inne matki w ciszy lubiły pokontemplować ten krótki moment, gdy nie były przy dziecku, jej było pełno i głośno. Na tyle pełno, że po jej wyjściu często wietrzyłyśmy pokój.

Jej maleńka córeczka miała pęcherzycę. Najgorszą ze wszystkich, czyli tak zwaną zwykłą. Każdy dotyk jej kilkutygodniowego ciałka wywoływał powstanie wielkiego pęcherza z surowicą, który potem pękał i paprał się. Pęcherze miała w buzi, na rączkach, na nóżkach, na brzuszku, na paluszkach... Była zawinięta specjalnym bandażem wymoczonym w specjalnym silikonie. Wyglądała jak mumia. Cały czas miała podawane leki przeciwbólowe z gatunku morfin, bo zanosiła się z bólu. Każde karmienie, przewijanie i zmiana opatrunku kończyły się pęcherzem. Spała tylko po demerolu. Szalała, kiedy się budziła. Gięła się i wykręcała w swoim bandażu.

Dziewczynka leżała w sali obok, codziennie ją obserwowałam, patrząc przez okno w dyżurce. Pewnego dnia dyżurująca pielęgniarka gdzieś poszła a dziewczynka się obudziła, machając wszystkimi kończynami i marudząc w niebogłosy. Poszłam po jej dzielną matkę, którą widziałam na korytarzu i mówię, że dziecko  jej dziecko się obudziło i strasznie się wierci, na co ona dość przytomnie i spokojnie, tym swoim rubasznym tonem, rzekła:

- Tylko mi, ku**a nie mów, że padaczka doszła!

niedziela, 13 maja 2012

studio tatuażu "U Mikołajka"

 Mikołajek odkrywa nowe talenty. Był już strażakiem, rycerzem, a niedawno przetestował zawód tatuażysty.




łańcuszek blogujących mam - czyli Mikołajek sprawdził, co kryje sie w torebce magenisiowej mamy

Mama Doskonała zaprosiła mnie do zabawy blogujących mam, więc aby łańcuszek się nie przerwał - jedziemy!

Zasady zabawy są proste:)

  1. Zdradź, kto zaprosił Cię do zabawy
  2. Wymień 5 kosmetyków, bez których nie wychodzisz z domu (podaj nazwy producentów, możesz zamieścić zdjęcia)
  3. Zaproś 5 innych osób 
A więc - nie wychodzę z domu bez:

- balsamu Tisane (nie rozstaję się z Tisane)
- kremu Lipobase - głównie do użytku Mikołajka
- żelu do natychmiastowego oczyszczenia brudnych łapek (mam pięć różnych)

Inne kosmetyki wpadają absolutnie przypadkowo lub z powodu konieczności, na zdjęciu Mikołajek trzyma jeszcze cienie Chanel khaki i Flower by Kenzo, którymi spryskał kanapę :-)
Zapraszam do zabawy:

Świteziankę (która mnie przeklnie i splunie przez lewe ramię, a może nawet się uśmieje)
Pen
mtotowangu

/Nie udało mi się zmieścić w magicznej piątce, ale za to  doskonała trójka/

Miłej Zabawy :-)








piątek, 11 maja 2012

inwazja czarnej stonki vel mrówek faraona

Co roku nasz burmistrz urządza nam pod oknami jakąś wątpliwą atrakcję - z mojego punktu widzenia. Ta atrakcja co roku nazywa się festiwal "Sonicsphere" i jest faktycznie sferą dźwięku, który wdziera się do mózgu bez pytania o zgodę. Bowiem jest to festiwal metalowy. Tak metalowy, że dwa lata temu oraz w tym roku firmowała go sama Metallica ( w zeszłym to nie pamiętam, pewnie też ). Rzecznik prasowy burmistrza zapewnia, że produkowane przez festiwal dźwięki są na poziomie bezpieczeństwa środowiska naturalnego, a w szczególności niczego winnych łosiów z sąsiadującego z festiwalem rezerwatu "Łosiowe Błota". Dwa lata temu słynna metalowa Metallica była uprzejma przyjechać dzień wcześniej i testować wytrzymałość mojej porcelany, która podrygiwała na próbie zespołu w rytm gitary basowej, bowiem basista Metallicy dzień przed koncertem, podejrzewam że do spółki z dźwiękowcem, zapragnął sprawdzić, ile wyrobią łosie. Podobno żaden nie odszedł od fali dźwiękowej, ale samych telefonów na straż miejską i policję było około 1000. Przy pierwszych akordach próbnych mieliśmy wrażenie, że Amerykanie testują na nas jakąś nową broń, ale następnego dnia koncert odbył się ciszej. Za to rzecznik prasowy burmistrza podkreślał później w lokalnej prasie, że te fale dźwiękowe były dla dobra mieszkańców, żeby nie musieli płacić za bilet i słuchali muzy za darmo nie dość, ze u siebie na balkonie, to jeszcze wykonywanej na żywo przez prawdziwych zagranicznych muzyków. Wow!!! I tak o to od kilku lat zasypiam przy wykonywanych na żywo "Nothing else matters", choć wolę "One"...

Dwa lata temu, kiedy zaczęła się próba wytrzymałości okolicznych mieszkańców oraz biednych łosi, Mikołajek akurat zasnął. A kiedy Mikołajek zaśnie, to już nic go nie ruszy... Przez pierwsze dwie godziny snu jest odcięty od środowiska, a śpi tak głęboko, że nawet basista Metallicy grający na mojej porcelanie nie jest go w stanie obudzić. Co jest niezywkle ważnym wnioskiem medycznym. Dlatego z tego miejsca pragnę podziękować organizatorem "Sonicsphere", że umożliwili mi na drodze eksperymetu sprawdzenie snu mojego dziecka. Ponieważ rozpoczynamy trzecie podejście do bezsseności Mikołajka, będzie to fakt niezbity na drodze do leczenia.

A teraz słowo o czarnej stonce. Czarna stonka ma na sobie glany albo coś czarnego i ciężkiego, czarną koszulkę (w przeciwieństwie do rycerzy, którzy się noszą w dni powszednie na biało), do tego czarne dżinsy no i skórę. Motywy przewodnie na koszulkach: "Metallica", "Slayer", etc. Czarna stonka chodzi jedna za drugą jak mrówki faraona, klnie jak szewc i kupuje wszędzie piwo (jak rycerze). A po koncercie sika na samochody, do śmietników i na ogrodzenia.

Aby  zapobiec inwazji czarnej stoki na tereny zamieszkałe przez mieszkańców i łosie, Polica w swej niezywkłej inteligencji zamknęła na amen drogę dojazdową do ośrodka terapii dzieci autystycznych, gdzie terapeutyzuje się Mikołajek. Zamknęła ją z dwóch stron. I kilometr z każdej strony. Tatuś Magenisiowy zawiózł więc Mikołajka na terapię, ale jak chciał odebrać, to pan Policjant powiedział coś po policyjnemu i Magenisiowego Tatusia zatkało. Bo zrozumiał, że nie może dojechać do dziecka. Że dziecko zostanie być może na noc w tym hałasie (ośrodek ma widok na scenę) i że pana Policjanta nie interesuje, że dziecko jest niepełnosprawne, że nie dojdzie do domu na nóżkach i że jest tam samo z terapeutami i że chce do domu. I tak dalej. Wreszcie pan Policjant po długich negocjacjach - a Tatuś Magenisiowy w akcie desperacji zablokował jedyną nie zamkniętą drogę, czyli główną arterię dojazdową dla czarnej stonki - no więc pan Policjant wreszcie Tatusia Magenisowego wpuścił a potem wypuścił i Tatuś Magenisowy odzyskał w ten sposób naszego synka.

Idę sobie włączyć "Piaskowego Dziadka".

środa, 9 maja 2012

poważna rozmowa na poważny temat

- Mikołajku, twoja Babcia jest chora i pojechała do szpitala.

I choć właśnie oglądał bajkę, posmutniał, opuścił główkę jakby się zawstydził i powiedział pod nosem coś bardzo po swojemu.

wtorek, 8 maja 2012

ulotne chwile łapię jak motyle....

Wczoraj w głębokim szoku obejrzałam na jakimś kanale dla kur domowych program o dzieciach pod wiele znaczącym tytułem: Dziecko... i po co mi to było? Stylizujące się na nowoczesne, otwarte oraz do bólu szczere matki jednego, dwojga, trojga oraz czworga zupełnie zdrowych dzieci odkrywają prawdę o przekleństwie, jakie na nie spadło. Poród okazał się tylko wstępem do piekła, które zafundowało im życie. Dzieci robią kupę (!!!), wyją, marudzą, terroryzują, rzygają i rozmazują na sobie i ścianach, wymuszają, nie rozumieją rzeczowych argumentów (!!!), brudzą a nie czyszczą i niszczą oraz rujnują życie matki, która, cytuję: w domu umiera z nudów, coś w niej umiera, jest samotna w domu z dzieckiem.... Do tego sprowadza się moje życie??? - To nic ciekawego!!! Siadam i płaczę... Gnoje... Dziecko zniszczyło nasz związek z mężem (!!!) Macierzyństwo to stracone lata mojego życia!

(!!!) (!!!) (!!!)


Gdy Mikołajek skończył rok i wszystko się w miarę zaczęło regulować, poszłam z nim na piękny majowy spacer. Na skwerku osiedlowym przekwitała jedyna magnolia. Patrzyłam na nią  i świat znów był piękny, mimo całego cierpienia, które przez ostatni rok zagościło pod naszym dachem. Poczułam, że mimo tej strasznej gonitwy za zdrowiem Mikołajka ten czas z maleńkim dzieckiem jest tak bardzo krótki, że ani się obejrzę, a pójdzie na studia, ożeni się i wyjedzie za granicę, a ja zacznę tęsknić za pieluchami, grzechotkami i niekończącym się wyciem. I miałam rację. Zaczęłam więc w sercu kolekcjonować te wszystkie chwile z nim, całusy po rozstaniach, płacze i krzyki i złości. 

To naprawdę tylko chwilka, kiedy są takie malutkie! Patrzę na Daniela i serce mi zamiera, bo ten cudny okres jego niemowlęctwa zaraz się skończy... Bo gdzie jest mój maleńki Mikołajek? Nie ten śliczny, uśmiechnięty chłopczyk, metr dziesięć, tylko ten grubaśny noworodek, patrzący uważnymi, nieruchomymi, ciemnymi oczkami... Gdzie te fałdki? Gdzie noszenie na rękach, nieustanne przytulanie, karmienie piersią, całodobowy, nieprzerwany kontakt... Nie ma. Skończyło się. Teraz mam kochanego, zbuntowanego pięciolatka, który zamyka się w pokoju i woli czas spędzić z bajką niż z mamą. Czas tak szybko leci...

Spotkałam tydzień temu sąsiadkę, urodziła właśnie chłopca. Mówi mi, że już tydzień po porodzie była gotowa wrócić do pracy, ale bała się, co ludzie powiedzą...

Te małe nóżki, cudne uśmiechy, grubaśne łapki, jedyne w na świecie ufne, bezwzględnie kochające oczka... Te dziwne miny, gugania, plucie... Czas z moimi dziećmi - to czas, który dostałam w prezencie :-)


lany tydzień

Wczoraj Mikołajek zarządził lany poniedziałek, trochę spóźniony.
Elegancko zalał się zupą. Cały. Trzeba było na gwałt dowozić do przedszkola suche ubrania.
Po południu w domu wylał na siebie cały kubek picia.
Dziś zarządził lany wtorek - przed wyjściem zalał się od stóp do głów - jabłkowym sokiem.

Zmienia się gwałtownie pogoda i ciśnienia. Ciepło - zimno, zimno - ciepło. Niż - wyż. Główka gorzej pracuje, koncentracja i tak kiepska zupełnie siada, zmęczenie po bezsennych nocach dokłada swoje, chore rączki słabiej trzymają... Zapowiada się lany, bezsenny jak to zwykle wiosną, tydzień.

środa, 2 maja 2012

rycerz z rycerzowa

Zrobili nam pod oknami międzynarodowy turniej rycerski.
Rycerzy w strojach wieśniaków w starych ciżmach i zalanych piwem lnianych koszulach na modłę "Chłopów" można spotkać w każdym sklepie podczas dokonywania aprowizacji - z moich obserwacji wynika, że rycerze żywią się głównie piwem.
Wejście na turniej 40 zeta od osoby, a dzieci 20, więc odbiliśmy się z Mikołajkiem od bramy w stylu osady w Biskupinie i udaliśmy się obejrzeć stragany - za darmo.

Wg Mikołajka najciekawsze były stragany z kiełbasą z rusztu, z hotdogami, z lodami oraz jeden z mieczami i innym rycerskim osprzętem. Najbardziej podobał mu się miecz dwuręczny - większy od niego, tarcza z wystawy, kontusz krzyżacki z irchy oraz garczek na łeb - przyłbica mu się nie spodobała. Złapał nawet za topór, ale w końcu zrezygnował. Chwilę upierał się przy kuszy. Pan straganowy w stroju średniowiecznego chłopka roztropka (nawet paznokcie u nóg miał podhodowane na tę okazję) biegał wokół nas jak kot z pęcherzem, myśląc chyba, że kroi się niezły interes, ale Mikołajek broń obejrzał i się zmył w kierunku lodów dla rycerzy- próbując mnie jeszcze namówić na półmetrową kiełbasę z grilla.

Pan od rycerskich atrap zrobił dramatycznie smutną minę, tak zawiedzioną, że byłam gotowa kupić jakiś drewniany mieczyk dla siebie, ale wrócił mi rozum. Pan straganowy nie mógł jakoś zrozumieć, że jakieś dziecko nie chciało ani miecza, ani topora, ani korbacza, ani nawet krzyżackiego kaptura...

Ostatecznie skończyło się na balonie napełnionym helem w kształcie Zygzaka McQuinn'a (który wisi teraz pod sufitem).

Mikołajek i jego chude nóżki, fosa oraz osada rycerska.

Zygzak McQuinn

Krzyżak z toporem - koncepcja własna Mikołajka.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...